Świt przywitał siedząc w niezbyt wygodnym fotelu obok kominka, w którym już dawno nie palił się ogień. Przez otwarte na oścież okno, prowadzące na nie tak mały balkon, do środka wpadało świeże, mroźne powietrze, owiewając jego półnagie ciało. Nie zmrużył nawet na chwilę oka, odkąd udało mu się uciec z balu. Dosłownie uciekł, wymigując się jakimś tandetnym powodem, który pijany Lord łyknął jak głupi.
Wino zdecydowanie było jego sprzymierzeńcem wczorajszej nocy. Głównie dlatego, że sam zabrał jednemu ze służących dzban wypełniony nim po brzegi. Rozebrał się z fraku i koszuli, zasiadł w fotelu z owym naczyniem w dłoni i pił. Najpierw walczył z radością, jaka wręcz miażdżyła mu serce, a skoro wiedział, że nie on ma tak ogromny powód do szczęścia, domyślił się, że Azgathor musiał złamać prawo i zabrał Ravena na lot. Nie miał zamiaru go za to besztać, czy dawać mu wykładu o tym, jak wielkie problemy by mieli, gdyby ktoś ich przyłapał. Nie wspominając o tym, że Tegamma zjadłaby elfa żywcem za choćby dotykanie – w ich mniemaniu – świętego smoka. Cieszył się, że ten czerpał z tego aż taką przyjemność, z którą sam pośrednio mógł obcować.
Działała lepiej niż kwaśne, cierpkie wino jakie serwował Lord na balu, a mimo to i tak je pił. Szczególnie po tym jak smok wrócił i niemal od razu poinformował go, że książę Lasów został bezpiecznie odstawiony do domu. To wywołało u niego ogromną ulgę i dziwny napływ wyrzutów sumienia, których tak dawno nie czuł.
Nagłe wtrącenie się w rozmowę efla z jego partnerem wydawało się najgorszym z możliwych posunięć. Ale jak mógł mu o tym nie powiedzieć? Kiedy zerknął na Thalliturianina po ich tańcu, dostrzegł w jego oczach błysk turkusu, a informacje błyskawicznie zaczęły płynąć w jego głowie. Dlatego zaraz po powrocie do stołu kazał Lorcanowi sprawdzić swoje przypuszczenia. Bibliotekarze mieli sprawdzić w starych, zakurzonych księgach, co wyróżniało królów Thalliturna na tle innych zmiennokształtnych. Już te złote oczy mu nie pasowały, ale nie chciał wyciągać pochopnych wniosków. W pewnych kwestiach należało być ostrożnym. I cóż, opłaciło się. Przypadkiem usłyszał niemal idealny moment ich dyskusji, chwilę po tym jak Lorcan poinformował go o tym, czego się dowiedział. Chciał wrócić na salę i bawić się dalej, ale ich usłyszał. I się wtrącił. I pokazał się Ravenowi z tej gorszej strony, a Azgathor mu jeszcze w tym przyklasnął, widocznie czując w swoim smoczym sercu jego gniew i zazdrość, kiedy patrzył na Thalliturianina.
Dlatego w pewnym momencie odpuścił, zdając sobie zaskakująco szybko sprawę z tego, że popełnił duży błąd. Już nie było istotnym, że może przyczynił się do końca tej relacji. Nie chciał ranić Ravena. Za nic w świecie nie chciał go zranić, a w zasadzie to zrobił. Nieudolne próby flirtu z nim podczas tańca wydały się równie głupie, co owa interwencja.
Nic nie mógł poradzić na to, że od chwili kiedy wyczuł jego obecność w tym znienawidzonym królestwie, jego serce biegło w szaleńczym kłusie, który zamienił się w galop, gdy wylądowali, a on go zobaczył.
Raven był jeszcze piękniejszy niż pamiętał go z dzieciństwa. Jego miedziane włosy jeszcze doskonalej okalały nieskazitelną twarz, a zieleń jego oczu niezmiernie zapierała mu dech w piersi. Nie tego spodziewał się podczas swojej wizyty w Sarii i teraz już zupełnie nie chciał stąd wyjeżdżać. Po tylu latach miał go niemal na wyciągnięcie dłoni. Mógł go dotknąć, uśmiechnąć się do niego, a przede wszystkim oglądać jak usta elfa wyginały się nieprzerwanie w czystej radości. Cieszył się, że go widział. Jego. Xandera Terence'a Trembleya... A kiedy zdobył się na odwagę, pospieszany krótkim pobytem u Lorda Protektora, i zaproponował mu kolację... mógł się spodziewać, że Raven ułożył tu sobie życie, ale do balu nawet nie przypuszczał, że ułożył je sobie z mężczyzną. Kiedy ich razem zobaczył najpierwy wychuchła w nim zazdrość, dopiero potem wezbrała na sile nienawiść do ojca za to, że ich rozdzielił.
CZYTASZ
Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)
FantasyRaven lubi swoje życie. Ma dobrą pracę w Straży Lorda Protektora, dom na przedmieściach i kochającego partnera. Nawet samochód, który lata świetności ma już za sobą, jest przyjemną częścią jego codzienności. Jednak wszystko musi się kiedyś skończyć...