Od rana padał śnieg. Sypał tak bardzo, że zdołał już przykryć ulicę i dachy budynków. Na szczęście Raven nie musiał dzisiaj nigdzie jechać, więc ryzyko, że jego auto nie odpali, go nie interesowało.
Leżał zawinięty w koc na kanapie i jadł kolejną tego dnia miskę rosołu. Kac był przeokrutny, na szczęście dzięki Syriuszowi udało mu się stosunkowo szybko go pokonać. Nabrał nawet na tyle siły, że niedawno się wykąpał. Mokre włosy kręciły się lekko przy twarzy i co chwila musiał je odgarniać.
– Naprawdę już mi dużo lepiej – zapewnił mężczyznę, który siedział w fotelu naprzeciwko i uważnie mu się przyglądał.
Właściwie przez cały czas czuł na sobie jego wzrok – poza chwilą pod prysznicem, rzecz jasna. Spróbowałby wejść za nim do łazienki, to dostałby po mordzie bez ostrzeżenia.
Ciekawe, czy Kallim dochodzi do siebie, pomyślał ponuro, unosząc łyżkę do ust.
Pamiętał, że wczoraj rozbił butelkę z tym jego śmierdzącym whisky, oczywiście celowo. To było w chwili, w której uznał, że jeszcze by się napił i poszturmował znad muszli klozetowej do kuchni. Na widok tej butelki tak się wściekł, że trzasnął nią o podłogę. Teraz nie było widać nawet śladu tej zbrodni, a co najważniejsze, nie było czuć smrodu trunku. Syriusz musiał posprzątać, ale kiedy? Nie miał pojęcia.
W dodatku rano odkrył masę wiadomości wysłanych Xanderowi i kompletnie nie wiedział, kiedy tego dokonał. Tak mu zaspamował skrzynkę, że biednemu mógł się zaciąć na amen ten złomiasty telefon. Jeszcze żeby tam coś rozsądnego było. Przecież on się pod ziemię zapadnie, jak książę się odezwie z pytaniem, co to miało być. Do Mirandy też wypisywał z żalami na Tarsima, mało konkretnymi i mało zrozumiałymi. Jednym słowem: masakra. Coś czuł, że długi czas się nie upije. Zrobił z siebie kompletnego idiotę, szczególnie przed Syriuszem. Dziwiło go, że się nie ulotnił zaraz po tym, jak Rav zaczął się doprowadzać do porządku. Na jego miejscu po czymś takim uciekłby gdzie pieprz rośnie.
– Przecież nic nie powiedziałem – odpowiedział Syriusz, nie odrywając od niego wzroku. – Jak mam sobie pójść, to po prostu każ mi spierdalać.
Mężczyzna był nad wyraz spokojny. Jakby cała ta pokręcona noc nie miała zasadniczo miejsca. Nie marudził, nie prawił mu kazań, nie wytykał złośliwie pijackich akcji. Tak w sumie to ani trochę nie był "sobą".
Rano chyba ktoś do niego dzwonił, bo Rav słyszał jego głos, gdy jeszcze na wpół spał, na wpół umierał od bólu głowy. Potem w kuchni cały czas z kimś pisał z surową miną, ale nie wypadało pytać, czy coś się stało. Może dogadywał z kimś stawkę za czyjąś głowę? Albo kroiło się grubsze zlecenie? Bogowie jedni wiedzieli. W końcu był Katem Sigmy i miał ręce pełne roboty.
– Nie wyganiam cię – odparł Raven, odpowiadając podobnym spojrzeniem. – Możesz zostać ile chcesz.
– Zwinę się po obiedzie. – Syriusz przechylił lekko głowę w bok i nieznacznie zmarszczył brwi. – Mam coś do załatwienia i nie mogę zostać na kolejną noc.
– Jasne. Tak mi się kojarzy, że ktoś do ciebie dzwonił. Nie byłem pewien, czy to mi się śniło czy nie.
– To akurat była Lilith – wyznał mężczyzna, poprawiając się na siedzisku fotela. – Robiła listę zakupów i pytała czego potrzebuję. Ale mogło to brzmieć jak rozmowa z natrętną muchą, bo próbowała wyciągnąć ze mnie gdzie i z kim spędziłem noc. Plotki to jej żywioł i aż dziw, że się nie przyjaźni z Kallimem.
– W sumie... on też kocha plotkować. Wie więcej o niektórych moich znajomych niż ja sam – przyznał z lekkim rozbawieniem elf. – A Lilith... za każdym razem, gdy znikasz na noc, pyta cię z kim byłeś i gdzie? To musi być ździebko upierdliwe – dodał, po czym wsunął sobie kolejną łyżkę gorącego, pysznego rosołu do ust.
CZYTASZ
Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)
FantasyRaven lubi swoje życie. Ma dobrą pracę w Straży Lorda Protektora, dom na przedmieściach i kochającego partnera. Nawet samochód, który lata świetności ma już za sobą, jest przyjemną częścią jego codzienności. Jednak wszystko musi się kiedyś skończyć...