Noc była wyjątkowo chłodna. Nie powinno to nikogo dziwić, skoro rok nie tak dawno się zaczął. Zima może i była tu łagodniejsza, ale stanie w samej szacie na chodniku i czekanie na taksówkarza, który spóźniał się już pół godziny, nie należało do najmądrzejszych posunięć.
"Chcesz zmarznąć, czy dla zdrowotności stoisz w tym wietrze w samej szacie?", głos Azgathora rozległ się gdzieś znad jego głowy.
– Czekam na taksówkę. Facet się spóźnia, a płaszcz... pojechał sobie stąd w siną dal jakiś czas temu – mruknął, trąc dłońmi o ramiona, żeby się chociaż trochę rozgrzać.
Faktycznie, o płaszczu w aucie Kallima przypomniał sobie dopiero przy pożegnaniu z Mirandą. Musiał dać sobie spokój z podchodzeniem do Xandera, bo został otoczony przez cały kordon ważnych osobistości. Gdyby przeszkodził, byłoby to źle widziane.
"Nie wyląduję w miejscu, w którym stoisz. Mógłbym osłonić twoje ciało od wiatru. Poinformuję Xandera", stwierdził smok, kołując nad jego głową tak nisko jak mógł, nie niszcząc przy tym budynków.
– Nie trzeba. Zaraz pewnie przyjedzie. Znając życie trafił na korki, to się zdarza. Nie ma potrzeby wyciągać Xandera z imprezy.
Ostatnim, czego chciał Raven, było towarzystwo. Nie czuł się najlepiej po rozmowie z Kallimem, dlatego z łatwością uciekł Mirandzie, która z początku nalegała, żeby został.
"Sądzę, że wyświadczysz mu przysługę, wyciągając go stamtąd", zauważył Azgathor.
– Z pewnością wiele pań i panów umila mu pobyt.
"Jak ślepy i głupi byłeś, tak jesteś", mruknął z niezadowoleniem smok, nie przestając kołować na nieboskłonie.
– O co ci chodzi? – Raven lekko się nadąsał. Uniósł głowę, żeby przyjrzeć się cielsku smoka z niezrozumieniem.
"Dojdziesz na plac, czy po drodze odpadną ci twoje chude kończyny?", zapytał z wyższością gad.
– Może chude, ale seksowne – odparł jakże skromnie elf. – Taksówka mi ucieknie, jeśli się stąd ruszę – zauważył.
"Odstawię cię do domu. Sam albo z pomocą Xandera".
– Nie wylądujesz u mnie na osiedlu. Tam jest cała masa budynków i nie ma miejsca – zauważył przytomnie.
"Powiedziałem, że cię odstawię. Więcej wiary, mała istoto". Azgathor wzbił się wyżej w niebo, po czym skierował swój lot w kierunku placu, na którym wylądował pierwszy raz wczorajszego wieczoru.
Azgathor to nie Xander. Nie było mowy o trzymaniu się z dala od smoka, uznał w myślach Raven i ruszył w stronę placu, gderając pod nosem na zimno i chorobę, która już się wokół niego kręciła jak oślizgły wąż.
Kiedy już dotarł na miejsce, smok leżał na bruku, leniwie czyszcząc jęzorem łuski na swojej prawej łapie. Łypnął na niego z pogardą. Cholerny gad był zdegustowany jego powolnością. Xander miał rację, że był trudny, choć on określiłby go mianem dupka wśród smoków. Co prawda poznał jedynie smoczycę króla Eneasza, która była łagodna jak baranek, ale mógł się założyć, że drugiego takiego łuskowanego dziada jak ten w historii Tegammy nie było.
"Możesz schować się pod moim skrzydłem", oznajmił, łaskawie unosząc jedno odrobinę do góry, tak żeby stworzyło coś na kształt wiaty.
– Cóż za łaskawość, Azgathorze – mruknął Rav, chętnie chowając się we wskazanym miejscu. Cały się trząsł z zimna, za długo stał na tym zimnie, zamiast schować się w środku i wyjść dopiero wtedy, gdy zobaczy taksówkę. – I jak mnie niby odstawisz, wielki gadzie? Bez lądowiska to będzie niewykonalne, chyba że zostawisz mnie na dachu, żebym zamarzł... Kurwa! Moje klucze! Zostały w płaszczu! – Aż mu się gorąco zrobiło, gdy to sobie uświadomił. Zmarzniętymi dłońmi odblokował telefon i od razu wybrał numer Kallima z nadzieją, że ten jeszcze nie pojechał z domu.
CZYTASZ
Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)
FantasyRaven lubi swoje życie. Ma dobrą pracę w Straży Lorda Protektora, dom na przedmieściach i kochającego partnera. Nawet samochód, który lata świetności ma już za sobą, jest przyjemną częścią jego codzienności. Jednak wszystko musi się kiedyś skończyć...