Rozdział 11.

4 1 0
                                    

Wielkie skrzydła Azgathora uderzyły dwukrotnie w powietrzu, zanim gad postawił tylne łapy na pokrytej śniegiem polanie, na której rosło wyłącznie jedno rozłożyste drzewo. Tumany chłodnego puchu wzbiły się w powietrze, opadając na jego łuski. Zanim Xander zdążył zsunąć się z jego grzbietu, Az otrząsnął się energicznie. Rzucał przy tym łbem, prychając z niezadowoleniem parą ze swoich nozdrzy.

Elf słyszał jego nawoływanie do pobudki odkąd byli na tyle blisko, żeby mógł się z nim komunikować. Darł tą swoją smoczą paszczę, dając mu wykład o zdrowotnym wpływie wczesnego wstawania, a za przykład podawał samego księcia Tegammy. Nic więc dziwnego, że biedny Raven był zirytowany, niewyspany i miał ochotę dokonać mordu na smoku. Gotów był nawet poświęcić przy tym Xandera, który był z nim związany, co nie świadczyło o nim najlepiej.

Wczoraj długo trenował, wciągnął naprawdę sporą kolację i zasnął z książką przed kominkiem. Udało mu się uspokoić, a teraz znów był bliski wścieknięcia się. Miał nadzieję, że widok Xandera ukoi jego zszargane przez diaboliczne rodzeństwo nerwy.

– Mogłeś poczekać aż zejdę! – krzyknął książę.

Azgathor w odpowiedzi tylko zarechotał gardłowo, wyraźnie zadowolony ze swojej zmyślnej złośliwości.

Xander przerzucił nogę przez jego grzbiet, pokryty od góry do dołu śniegiem, i zeskoczył na ziemię. Dzięki temu trochę puchu spadło z jego zbroi, ale włosy nadal miał oprószone białymi cętkami.

– Dzień dobry, bałwanku – przywitał się z nim rozbawiony Raven.

Stał oparty o filar, opatulony w płaszcz, gruby szalik i rękawiczki. Jego rude włosy opadały na plecy, rozpuszczone i potargane. Niezbyt dużo czasu poświęcił dziś na ich szczotkowanie, zbyt zajęty wymyślaniem kolejnych sposobów mordu na wielkim jaszczurze.

– Ja ci dam bałwanka – prychnął książę, schylając się do śniegu, żeby zacząć lepić z niego sporą kulkę. – Ty mała, ruda franco! – krzyknął wojowniczo i cisnął w niego śnieżką, zanim elf zdążył schować się za filarem.

Wyglądało na to, że miał naprawdę dobry humor i wyraźnie cieszył się z tego, że tu przyleciał. Sam smok też wydawał się być w wyśmienitym nastroju. Przesunął skrzydło i delikatnie trącił nim Xandera, który momentalnie stracił równowagę i przewrócił się. Jego twarz wylądowała prosto w jakiejś zaspie, bo nie zdążył na czas wyciągnąć przed siebie dłoni. A Raven na ten widok zaczął rechotać jak żaba. Dosłownie kucnął, złapał się za brzuch i zaczął śmiać. Szybko zapomniał o zniewadze, jaką było oberwanie śnieżką.

– Dobrze, Az!

Po jego policzkach popłynęły łzy rozbawienia, a kiedy Xander podniósł głowę, miał wrażenie, że się posika. Książę był calutki oblepiony białym puchem i tylko ametystowe oczy odróżniały się od reszty twarzy.

Sam smok śmiał się gardłowym, donośnym śmiechem. Odrzucił przy tym łeb w górę i poruszył energicznie ogonem, zamiatając nim zaspy jak duża miotła do śniegu.

– To nie było śmieszne! – krzyknął rozbawiony Xander, pospiesznie ścierając z twarzy śnieg, co samo w sobie było zabawne, bo tak czy tak wyglądał jak wspomniany bałwan.

– Było! I jest!

Rav klapnął na tyłek, nie mógł przestać się śmiać. Cała irytacja, która towarzyszyła mu od dłuższego czasu, momentalnie wyparowała.

– No może trochę... Ale dlaczego rozbawiłeś Ravena kosztem mojej godności? – zapytał Xander smoka, który opuścił łeb, żeby móc na niego spojrzeć.

Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz