Rozdział 24.

2 1 0
                                    

Dobra, klasyczna thallituriańska tawerna o wdzięcznej nazwie "Wesoły grubasek" faktycznie należała do wesołego grubaska. Niegdyś wysportowany i waleczny wojownik z Thalliturna przepadł w dobrodziejstwach Sigmy. Piwo i fast foody stały się jego przekleństwem, ale on wcale się nie smucił z powodu swojej wagi. Przeciwnie, był zachwycony, że na emeryturze może sobie pozwolić na takie beztroskie życie.

Można tu było zjeść tradycyjne potrawy z królestwa zamieszkałego przez zmiennokształtnych, ale też takie, które królowały na Sigmie. Nie brakowało trunków, które Kallim pijał jeszcze za czasów chowania się w piwniczce ojca razem ze swoim przyjacielem, Aresem.

To właśnie na Aresa czekał, zajmując miejsce w kącie lokalu, przy drewnianym stole. W kuflu, który miał przed sobą, znajdowało się piwo korzenne. Zapach i smak alkoholu przywoływały wiele wspomnień. Kojarzyły mu się z pierwszym upiciem się, z kazaniem zafundowanym przez ojca i z troską matki, która opiekowała się nim następnego poranka. Piwo korzenne przywodziło na myśl również z huczne zabawy przy ogniskach w thallituriańskich osadach, radość tętniącą w królestwie za czasów jego panowania. Piwo korzenne po prostu silnie wiązało się z domem. Jak każdy inny alkohol, od którego stronił, odkąd zmuszony był uciekać, nie oglądając się za siebie.

Rzadko wracał do wspomnień z tamtego dnia. Wolał nie wspominać cierpienia, które przysłoniło wszechobecną radość. Ani poczucia zdrady, które targnęło jego sercem, kiedy część jego wojskowych stanęła za Regentem. Nie chciał też wracać do myślenia o tej, która była powodem jego ucieczki. Nie chciał o niej pamiętać, myśleć o niej, czuć czegokolwiek do tej kobiety. Wolał udawać, że o tym nie pamięta. Udawać, że nic takiego nie miało miejsca w jego życiu. Ale teraz? Kiedy kolejna osoba, którą kochał do nieprzytomności swojego umysłu, porzuciła go. Porzuciła, nie potrafiąc poradzić sobie z jego skrzywioną przez los naturą... Cóż, w tych okolicznościach trudno było nie wracać do tamtych chwil. Cholernie trudno.

Kiedyś wspomniał o niej Ravenowi. Wymyślił jakąś historyjkę, która nie pozwoliłaby elfowi połączyć go z dawnym stanowiskiem, które z dumą i radością piastował. Ale nawet wtedy nie zagłębiał się w szczegóły. Kochanka istniała, swego czasu miała epizod przy jego boku i umarła. Tyle. Zero emocji, które tak naprawdę wręcz wżerały mu się w serce i umysł, czyniąc go w rzeczy samej potworem.

I – tak jak wtedy, kiedy na jaw wyszła prawda – jego umysł zalewały miliony pytań.

Dlaczego tak właściwie pojawił się w Sarii? Dlaczego tak bardzo w tamtym momencie zależało mu na szukaniu... no właśnie, czego on wtedy szukał? Przecież bajeczka o złym Kacie Sigmy została wymyślona na poczekaniu, kiedy poznał Ravena. Nawet za bardzo nie pamiętał, o czym rozmawiał z Lordem. Wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale od momentu, w którym użył na elfie głosu Króla Zwierząt, zaczynał zastanawiać się nad naprawdę dziwnymi kwestiami.

Dlaczego tak szybko się do niego wprowadził, skoro nadal cierpiał po poprzednim związku, mimo upływu wielu lat? Dlaczego nagle wstrzymał przygotowania do rebelii, którą chciał przeprowadzić w Thalliturnie razem z niemałymi legionami zwolenników? Dlaczego tak bardzo ograniczył kontakt ze swoim bratem, Matthew? A co najważniejsze... dlaczego w tak wielu kwestiach okłamał Ravena, choć nie miało to najmniejszego sensu?

Kochał go. Bogowie, kochał. Był pewien tego uczucia bardziej niż czegokolwiek innego, ale... to wszystko było takie dziwne. Takie w gruncie rzeczy bezsensowne. Z jednej strony chciał go odzyskać całym swoim sercem, a z drugiej te myśli, te pytania...

Musiał z nim porozmawiać. A może nie powinien? Może powinien faktycznie dać mu spokój? Może to elf coś mu zrobił z głową? W końcu był wybrańcem. Tylko bogowie wiedzieli, jakie moce mu ofiarowali.

Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz