Rozdział 2.

22 5 7
                                    


W Wielkiej Sali Arkadii – siedziby sariańskiego wojska – przez cały dzień panował chaos. Dosłownie chaos. Wszyscy biegali w tę i z powrotem, krzycząc do siebie i informując o tym, co robią źle. Przygotowania do wizytacji – tylko tyle i aż tyle.

Nie powinno dziwić ogólne poruszenie, jakie zapanowało w całym pałacu Lorda Protektora, kiedy ten oznajmił, że będzie miał gościa. I to nie byle jakiego gościa, a samego księcia Xandera Terence'a Trembleya, następcę tronu Tegammy, który miał przejąć władzę po wielkim królu Eneaszu Trembleyu. Lord aż nazbyt kochał wszystkich męskich potomków królów – Xandera nieszczególnie, ale był to drobny szczegół. Władca Sarii nigdy nie krył się ze swoimi poglądami. Wszem i wobec głosił, że królowa jest jedynie dodatkiem do głowy państwa i ma za zadanie prezentować się przy jego boku godnie, tak jak godnie winna jest rodzić mu synów. Dlatego ochoczo i z dziką premedytacją co rusz odmawiał księżniczce Dworu Mórz – Riannon – wizytacji.

Raven raz już słyszał jak mówił: "Nie będzie mi się ozdoba po Pałacu panoszyła. Kim ona jest, jak nie jedynie inkubatorem do przedłużenia rodu? Bezczelność, chcieć marnować mój czas". To było wystarczającym powodem, dla którego Lord Protektor nie miał żony. Ba! Nikt go nawet o posiadanie kochanki nie posądzał, bo żadna kobieta, nawet dziwka, nie chciałaby takiego mężczyzny przy swoim boku. Nie wspominając o tym, że był zasuszonym starcem i pewne jego przyrodzenie już nawet nie drgało.

– No w końcu!

Donośny baryton dobiegł z kuchni, zanim wyłonił się z niej wysoki, barczysty mężczyzna o śniadej karnacji, kręconych włosach w kolorze orzecha opadających mu na ramiona i żywych, złotych oczach. Kallim Tarsim – Thalliturianin, którego poznał ponad trzy lata temu, a teraz z nim żył i mieszkał.

– Co tak długo, maleńki? To już ja z pracy zdążyłem wrócić, a przypomnę, że mam dalej. – Podszedł do niego, wycierając po drodze dłonie o ręcznik kuchenny, i pochylił się, żeby pocałować go delikatnie na powitanie.

– Cały pałac został postawiony na nogi, bo przyjeżdża następca tronu Tegammy. To był długi dzień... straszne zamieszanie – mruknął Raven prosto w jego usta.

Był niższy od Kallima praktycznie o głowę i znacznie smuklejszy. Thalliturianie słynęli z tego, że byli ogromni – wysocy, umięśnieni, a mimo to szybcy. To rasa zmiennokształtnych, których królestwo mieściło się na północ od Sarii.

Obecnie na tronie zasiadał książę Matthew, choć każdy doskonale wiedział, że to Regent Doukain trzymał dłoń na każdej, nawet najmniejszej decyzji młodego władcy. Był w wieku Ravena, co mówiło samo za siebie. Tak samo każdy słyszał o jego starszym bracie, który jeszcze za czasów panowania ojca objął tron i stał się najsłynniejszym z królów. Jednak przewrót i zamach na koronę, jakiego dopuścił się Doukain, sprawił, że o najstarszym z książąt Thalliturna słuch zaginął, a młodszy trafił pod skrzydła przywódcy buntowników. Człowieka, który chyba ponad wszystko cenił sobie niewolnicze panowanie i pozyskiwanie wszelkich skarbów i zasobów, jakie można było znaleźć na ziemiach innych królestw.

Ten następca tronu? – Brew Kallima powędrowała do góry.

– Dokładnie ten. – Kącik ust Ravena lekko drgnął.

Znał księcia Xandera z czasów dzieciństwa. Razem z ojcem był bardzo częstym gościem na tegammskim zamku, dopóki on i król Eneasz się nie pokłócili. Rav do tej pory nie wiedział, co było przyczyną, bo ilekroć o to pytał, ojciec nabierał wody w usta i tylko patrzył na niego surowo.

– I całkowitym przypadkiem mój partner będzie dowodził Strażą podczas owej wizytacji jego wielkiej miłości z dzieciństwa? – Ton Thalliturianina był lekko kąśliwy i tylko odrobinkę drwiący.

Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz