Drzwi do domu Ravena otworzyły się szeroko, oczywiście bez wcześniejszego pukania. To był zdecydowanie znak rozpoznawczy jego ukochanej siostrzyczki. Wchodziła tu jak do siebie, niczym do jego komnaty w pałacu Lasów. Nie zliczył ile razy rzucał w nią przedmiotami, bo wparowała do pomieszczenia albo jak się przebierał, albo jak się z samym sobą zabawiał, albo jak po prostu chciał być sam. Bezwstydna, złośliwa, okropna baba.
Uśmiechnęła się szeroko, kiedy wkroczyła do wnętrza domu. Usta jak zwykle pociągnęła krwistoczerwoną szminką, która doskonale podkreślała jej wyjątkowe włosy – dolne partie były w kolorze śniegu, po ojcu, a górne w tym samym odcieniu miedzi co Ravena, po matce. Miała nienaganną, elfią figurę, z pełnymi biodrami i obfitym biustem. Na szczęście nie przypominała w tym dmuchanej lalki jak kobieta, z którą Mir przyszła na wczorajszy bal. O dziwo nie miała na sobie jednej z obcisłych kiecek, jakich tony wisiały w jej szafie, tylko zwykły, zielony dres.
Za nią, jak wierny pies, wszedł postawny, wysoki mężczyzna. Rude włosy, ruda broda i bystre, radosne spojrzenie piwnych oczu były jego znakiem rozpoznawczym zaraz po posturze, którą zawdzięczał genom. Na całe szczęście olbrzymy wieki temu wykształciły zdolność ukrywania swoich niewyobrażalnych rozmiarów, co pozwalało im w spokoju żyć pośród innych gatunków. Książę Olvir, syn wielkiego Valgana, z którym Rilliamor darł koty na wiele lat przed tym jak pokłócił się z Eneaszem. Król olbrzymów zdecydowanie zajmował pozycję wroga numer jeden. Jednak mało kto zwracał się do jego syna prawdziwym imieniem. Wszyscy, łącznie z jego towarzyszką, nazywali go po prostu King.
– Mam nadzieję, że macie jedzonko! – krzyknął Raven z salonu.
Leżał owinięty kołdrą jak naleśnik i wyglądał jak "najpiękniejszy trup", jak to określił Xander. Death byłaby zachwycona.
Ostatecznie razem z księciem wybrali się na spacer. Musieli co prawda trochę się nagimnastykować, żeby nikt nie zauważył jak wymykają się z komnaty i skrzydła sypialnianego pałacu, ale udało się. Rav pokazał mu muzeum, do którego uwielbiał chodzić. Znał wszystkie eksponaty na pamięć, a każdy z nich stanowił kawał historii całej planety. Sariańscy uczeni odwalili kawał dobrej roboty i nawet starali się nie przekłamywać historii, co trzeba było im oddać. Było to możliwe głównie dlatego, że Lord nigdy nie odwiedzał takich przybytków.
– Bogowie, żeby książę wyglądał jak końskie łajno, to już jest szczyt – skomentowała Devlina, kiedy razem z Kingiem weszli do salonu i go zobaczyli.
– Mamy pizzę. – Olbrzym uniósł w górę dwa duże, kartonowe pudełka i uśmiechnął się szeroko. – Mamy też syrop z sosny, krople z porostów i jakieś tabletki. Babka w aptece mówiła, że wielu sobie je chwali – dodał, podchodząc bliżej, żeby wyciągnąć do elfa dłoń zwiniętą w pięść na powitanie.
Raven wyplątał rękę z pościeli i przybił mu żółwika. Dopiero potem zaczął się gramolić do siadu.
– To przez taksówkarza. Kall odjechał, zabrał mój płaszcz, a ja czekałem ponad pół godziny na taksówkę w tym zimnie w samej szacie. No i masz babo placek.
– To nie wina taksówkarza, tylko twojej pustej główki.
Dev wręcz rzuciła się na sofę, przygniatając stopę brata, jeszcze wywiniętą pod pościelą, a jej towarzysz odstawił pudełka z pizzą i torbę pełną leków na stolik kawowy.
– Wal się – prychnięcie Ravena przeszło w kichnięcie. Od razu sięgnął po chusteczkę i wysmarkał się obficie. – Przynajmniej dzięki jego spóźnieniu miałem okazję polatać na smoku, a to już był plus sytuacji.
– Pozazdrościć! – krzyknął King, ruszając do kuchni po talerze.
Zarówno on, jak i Dev, czuli się tu jak w domu. Dość często wpadali z wizytą, niekoniecznie informując o tym Kallima. Ot, mały sekret tej trójki. King od początku wiedział, kim był Raven. Dev trudno było ukryć ów fakt, skoro mieli więź.
CZYTASZ
Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)
FantasyRaven lubi swoje życie. Ma dobrą pracę w Straży Lorda Protektora, dom na przedmieściach i kochającego partnera. Nawet samochód, który lata świetności ma już za sobą, jest przyjemną częścią jego codzienności. Jednak wszystko musi się kiedyś skończyć...