Nie przypominał sobie, żeby spojrzenie Kallima kiedykolwiek było aż tak surowe. Dobra, może na początku był nieokrzesanym dupkiem, który kilkukrotnie wcisnął mu parę kłamstw, a on w swojej głupocie łyknął je bez zastanowienia. Początki były skomplikowane. Bardzo skomplikowane.
Kallim któregoś dnia pojawił się u Lorda, a Raven został tam wezwany razem z nim. Miał pomóc Thalliturianinowi węszyć w szeregach Straży, bo ktoś rzekomo miał kontakt z Katem Sigmy. Wtedy wszystko kręciło się wokół tego słynnego morderczego Robin Hooda. Było wiele nieciekawych akcji, sporo kłótni, kiedy prawda – choćby o jego zespole i przestępczej przeszłości – wychodziła na jaw. Pół roku tak się miotali w tym chaosie kłamstwa i rosnącego uczucia, aż sprawa Kata przycichła, a oni zdecydowali się podjąć próbę stworzenia stabilnego związku opartego na wzajemnym zaufaniu i szczerości.
Teraz w zasadzie Kall wyglądał podobnie jak w tamtym okresie i trudno było stwierdzić, czy to wina Kata, który wrócił jak bumerang, czy zazdrości, jaką wywołał w nim taniec Ravena z księciem Tegammy. Najgorsze było to, że Rav miał wrażenie, że jedno miesza się z drugim.
– To nie była przelotna, jednorazowa znajomość, o której mógłby zapomnieć – stwierdził z surową pewnością w głosie Thalliturianin, przyglądając mu się z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
Kulturalnie odeszli od stołu i wyszli na korytarz, żeby nie rozmawiać przy innych gościach. Choć nawet na korytarzu znalezienie ustronnego miejsca graniczyło z cudem.
– Nie, nie była. Chociaż naprawdę myślałem, że już o mnie nie pamięta. Można powiedzieć, że wspólnie dorastaliśmy... mój ojciec to szycha w Lasach. Kiedy jeszcze Lasy miały dobry kontakt z Tegammą, często bywałem na zamku – przyznał cicho.
Nie wiedział, czy mówić mu najważniejsze. Nawet po tylu latach... a może głównie dlatego, że minęło tyle czasu, trochę się bał mówić mu o tym, kim był kiedyś.
– Nie należę do głupich osób, choć w tym momencie szczerze pragnę taki być – zaczął cierpko Kall. – Szycha? Powiedz mi Raven, która szycha z Lasów tak po prostu spędza czas na tegammskim zamku i pozwala swojemu dziecku dorastać z następcą tronu, co? Hmm... zastanówmy się. Może jakiś doradca królewski? Może wojskowy? Mam dalej sam strzelać, czy w końcu, po trzech cholernych latach, powiesz mi kim jest twój ojciec i dlaczego nadal go nie poznałem?
– Jestem synem króla Rilliamora – szepnął ledwo słyszalnie. – Raven Lethias Tivari aka Raven Baker. Przyjąłem nazwisko wuja Maksa, kiedy wyjechałem z Lasów.
Thaliturianin cofnął się o krok, wyglądając jakby zobaczył ducha. Dosłownie. Zbladł, a jego oczy szeroko się otworzyły. Nie było śladu po bezbrzeżnej irytacji i frustracji, jaka wcześniej się wręcz z niego wylewała. Najwyraźniej nie spodziewał się usłyszeć, że ojciec jego partnera jest najważniejszą osobą w królestwie elfów, a on sam był następcą tronu Lasów.
– N-niemożliwe – wydusił osłupiały.
– A jednak. – Raven cicho westchnął. – Początkowo miałem zostać w Sarii tylko na miesiąc czy dwa. Trochę się przedłużyło, a potem poznałem ciebie i już nie chciałem wracać. Dlatego nadal tu jestem, a ojciec pomstuje do wszystkich bogów, że trafił mu się taki syn.
– Jak... dlaczego nigdy się nawet nie zająknąłeś? – Przez twarz Kallima przetoczyła się masa najróżniejszych emocji. – Powinienem był wiedzieć. Nigdy nie wydałem ani jednego z twoich sekretów.
– Na początku nie chciałem, żebyś patrzył na mnie poprzez pryzmat tego kim jestem. A potem bałem się, że jeśli ci powiem, to mnie zostawisz. Nie da się nie zauważyć, że nie przepadasz za arystokracją. Łudziłem się, że tamtą część swojego życia mam już za sobą, bo to z tobą jestem szczęśliwy, a nie tam, zmuszany do spotkań towarzyskich i tej całej polityki. Życie księcia ma wbrew pozorom więcej wad niż zalet. Chciałem normalności.
CZYTASZ
Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)
FantasyRaven lubi swoje życie. Ma dobrą pracę w Straży Lorda Protektora, dom na przedmieściach i kochającego partnera. Nawet samochód, który lata świetności ma już za sobą, jest przyjemną częścią jego codzienności. Jednak wszystko musi się kiedyś skończyć...