Rozdział 12

6 0 0
                                    

Camelia

Najmłodszy z rodzeństwa Sanderson był ginekologiem. Jak byłam z ojcem w rodzinnym domu Blaise, Bruce się śmiał, że kutas jego brat widział więcej dziurek niż on w całej swojej karierze zawodowej.
- Wyjaśniłeś mi większą część przez telefon, aczkolwiek powie mi któreś z nas skąd taki pomysł?
- Jestem chora na anemię - wyjaśniłam najmłodszu Sanderson, dlaczego jego brat wpadł na taki pomysł.
- Dobra to wiele wyjaśnia - przeniósł wzrok ze mnie na brata. - Nie pomyślałeś, że po prostu leczenie przynosi zamierzone skutki?
- Za krótko się leczę - powiedziałam, na co ten pokiwał głową.
- Dobra - westchnął cicho. - Z mojego punktu widzenia to Blaise może mieć rację - Bruce chwilę się zastanowił. - A długo się już leczysz?
- W zeszłym tygodniu stężono mi hemoglobine.
- To na prawdę za krótko - przyznał mi rację najmłodszy Sanderson. - Dobra, w każdym razie wstawaj - powiedział podnosząc się z fotela. Spojrzałam się na niego swoim podejrzliwym wzrokiem.
- Trzeba ustalić, który to miesiąc.
Wyjaśnił mi, a ja zaczęłam ściągać z siebie rzeczy. Kiedy zobaczył mój goły brzuch zmarszczył brwi.
No tak blizna.
Położyłam się, a on zapytał się o moją bliznę. Opowiedziałam mu historie o tym, jak jedenaście lat temu oparzyłam się będąc z moim rodzicami na wyjeździe. On stwierdził, że to w sumie ciekawe, jak mój organizm zareagował na ból. Pozwoli mi wstać oraz się ubrać. Wróciłam na miejsce obok Blaise, a ten pomógł mi założyć szalik.
- Dobra...
- Czy twoim ulubionym słowem jest ,,Dobra"?
- Przerwał mu Blaise. Również zauważyłam, że jego brat często powtarza słowo ,,Dobra".
Przecież każdy ma jakieś ulubione słowo.
- Tak. W każdym razie, to jest szósty miesiąc
- powiedział Bruce, miło się uśmiechając.
- Dzięki wielkie Bruce, jesteś wspaniałym człowiekiem. A my Blaise jedziemy ci wybrać trum...
- Wolę urnę - przerwał mi Blaise. Ja i Blaise wstaliśmy i zaczęliśmy kierowca się w dzwi.
- To do zobaczenia na pogrzeb - powiedziałam i szybko wyszłam z pomieszczenia. Pożegnałam się również z Betty, której powiedziałm co samo co Bruce.
Ona jako jedyna doceniła mój żart.
Wysiadłam z Blaise do samochodu. Nie mówiłam prawie nic jedynie wzięłam telefon do ręki i zaczęłam przeglądać Instagram. Przypomiało mi się, że muszę odebrać paczkę z sklepu.
- Podjedziesz do galerii? - Zapytałam się, cichym głosem.
- Dobrze - odpowiedział mi oraz poprawił się na siedzeniu. Zgodnie z moją próbą podjechał po galerie. Gdy już miałam wychodzić zatrzymał mnie głos Blaise:
- Pójść z tobą?
- Jak chcesz - odpowiedziałam mu. On pokiwał głową i równiesz wysiadł z samochodu. Przeszliśmy w ciszy cały parking, jak i drogę do sklepu. Weszliśmy do sklepu i od razu zobaczyłam, że przy kasie stała moja ulubiona ekspedientka. Podeszłam do kobiety z wielkim uśmiechem.
- Ooo... Camellia. Myślałam, że już nie przyjdziesz - powiedziała Tracy.
Tracy była niską szatynka o niebieskich oczach. Była tylko o rok starszy od mojej kuzynki Zoey. Ona i moja kuzynka też uczęszczały do tego samego liceum. A odkąd zaczęła pracę w sieciówkach wiedziałam zawsze wcześniej o różnych promocjach i takich tam.
- Wiesz jak to jest tu idziesz coś zrobić, tam idzesz coś zrobić. Nawet się nie kapniesz, a tu połowa tygodnia w dupe - zaśmiałam się do Tracy. Dziewczyna się zaśmiała i poszła na zaplecze. Obróciłam się w stronę Blaise, aby na niego spojrzeć. On patrzył się na mnie zaskoczony.
- Tracy zna się z Zoey - wyjaśniłam, zaskoczonemu Sanderson.
- Dobra - powiedziała Tracy, która wróciła z zaplecza. Sprawdziła coś w laptopie i podała mi paczkę. - Weź w jakiś weekend Zoey po pachę i wpadnijcie do mnie.
- Dobry pomysł, muszę z nią o tym pogadać i dam ci znać - zgodziłam sie z Tracy. - Na nas już pora. Do zobaczenia, nie wiem kiedy.
- Do zobaczenia - powiedziała Tracy, cicho się śmiejąc. Wzięłam paczkę i wyszłam z Blaise z sklepu. Gdy już mieliśmy wychodzić z galerii postanowiłam odezwać się do Blaise:
- Przez ciebie wyglądam jak, by uciekła z wariatkowa.
- Dlaczego? - Zapytał się mnie, jakby nie wiedział o co mi chodziło. Posłałam mu, tylko zirytowane spojrzenie. On pokiwał głową i się zaczął śmiać.
- Nie chciałem, żeby zachorowała - powiedział i przyciągnął mnie do siebie. - I to ja mógłbym tak o sobie powiedzieć, a nie ty.
Przeszliśmy cały parking. Weszłyśmy do samochodu. Jednak mogła podziękować Sanderson za to, że tak ciepło mnie ubrał. Bo jak wysiadałam z samochodu w garażu poczułam jakie miał zimnie ręce. Aczkolwiek i tak mu tego nie powiem, bo jeszcze nie daj Bóg ego mu podskoczy. Weszłam do mieszkania. Jak chciałam zdjąć buty, Blaise lekko mnie popchnął do przodu. Kazał mi usiąść w salonie na kanapie i ściągnął mi buty. Oddałam mu kurtkę, szalik i rękawiczki. On gdzieś z nimi poszedł, a chwilę później wrócił do mnie. Usiadł obok mnie i przytuli się do mnie.
- A Betty mówiła, że jest ciepło - zaśmiał się do mnie Blaise.
- Mi tam było ciepło - zaśmiałam się w jego stronę.
- Wiesz, że będziesz musiała powiedzieć o tym Rose...
- Rosie, nie Rose. A dlaczego to się mnie nie pytaj
- przerwałam mu.
Mama odkąd pamiętam nienawidziła, jak mówiono do niej ,,Rose". Oczywiście miałam swoją teorie do tego. Jak już się urodziłam tata był ,,trochę" uprzedzony do brata mamy. Byłam pewna, że miało to związek z przeszłością mamy i Richard.
- Będę pamiętać na przyszłość. Nie zmienia to faktu, że będziesz musiała to zrobić.
- Wiem o tym i to dobrze. Pierw muszę się przespać z tą myślą.
- Dobra - powiedział i się podniósł tak, aby mnie widzieć. - Aczkolwiek najważniejsze głos w tej sprawie masz ty.
- Ja mam 75% głosu, a 25% należy do ciebie
- wskazałam na niego palcem.
- Jesteś pewna, że to ja?
- 99,99% to ty, a 00,01% to chuj wie kto
- zaśmiałam się.
No właśnie to nie byłam nawet pewna, czy to on. Miałam tylko dwie opcje. Coś mi cicho podpowiadało, że to nie Blaise jest ojcem mojego dziecka. Ale i tak liczyłam, że to on, bo z tamtym drugi straciłam kontakt.
Rasie Rodriguez pojawił się niespodziewanie w moim życiu i tak samo odszedł. Bolało, a nie powinno.
- Jeżeli będziesz miał odmienne zdanie na ten temat, to uprzedzam jestem uparta tak samo jak mama. - Powiedziałam do niego, a ten pokiwał głową w moim kierunku. - Dobrze porozmawiamy jutro rano, bo teraz już siły nie mam
- powiedziałam, powoli stając z kanapy.
- Jutro to ja planowałem żebyś powiedziała to rodzica - chwilę się na niego popatrzyłam, aby pokazać jak bardzo jestem zneczona. Jednak to na niego nie zadziałało i nie planował mi tego odpuść.
- Więc powiedz jakie masz zdanie na ten temat?
- Brzmi ono tak, że według mnie nie powinnaś urodzić tego dziecka - popatrzyłam się na niego z niedowierzanie. Moją pierwsza myśl było to, że zmęczenie zaczęło dawać osobie znać. Im tylko dłużej się na niego patrzyłam uświadamiam sobie, że mówił prawdę.
Byłam bliska mu wyjebania, jak jeszcze nigdy.
- A według mnie powinam - powiedziałam, wstając z kanapy.
Skoro mielibyśmy się kłócić to po co w ogóle mamy kontynuować te temat?
- Tu nie chodzi, że ja go nie chce. Mi chodzi o to, że co zrobimy, jak ktoś się dowie? - Mówił idąc za mną. Przy stałam w miejscu i odwróciłam się twarzą do Blaise. Zeszłam schodek w dół i mocno objęłam Blaise.
- Zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym. Ale to my zdecydujemy co dalej - odsunęłam się od Blaise i znowu zaczęłam iść powili po schodach. - Ja podjęłam już decyzję, teraz pora na ciebie.

***

Rano obudziłam się dosyć wcześnie. Zeszłam na dół, a tym czekał na mnie Blaise z śniadanie. Powiedział, że około godziny dziewiątej moją przyjechać moi rodzice. Również powiedział, że podjął decyzję w sprawie naszego dziecka. Nie ukrywałam zaintrygował mnie ten fakt. Po śniadaniu poszłam się myć i przebrać. Wczoraj wieczorem położyłam się na chwilę, a gdy otworzyłam oczy było już jasno. Umyłam się i poprosiłam Sanderson o to, aby wysuszył mi włosy. Ja w tym czasie starałam się ubrać. Sanderson odkrył w sobie nową pasję. Zwracanie mi uwagi przy najmniejszej drobnostce. Jak się ogarnęłam i Blaise stwierdził, że mogę tak chodzić po mieszkaniu to usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Blaise zbieg na dół, a ja spokojnie usiadłam na kanapie w salonie. Usłyszałam jak Sanderson witał się z rodzicami. Jak tylko zobaczyłam mamę wchodząca do salonu, nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. Poczułam się tak samo, gdy tatę wezwano do szkoły. Mama jak tylko zobaczyłam moją minę od razu usiadła obok mnie.
- Cześć kochanie - powiedziała mama, jak tylko jej głos był coraz bardziej mnie z nerwów wbiłam sobie paznokcie w ramiona. Blaise jako jedyny w pomieszczeniu zorientował się jakie myśli weszły mi do głowy.
- Camelia... - powiedział cicho i wyciągnął w moim kierunku ręce. Wstałam bez zbędnego namysł i przytuliłam się do bruneta. Sanderson wyjaśnił im moje zachowanie i opowiedział im o odwiedzinach jego brat. Moi rodzice nie się odzywali i mieli kamiene twarze. I to było to czego się tak cholernie bałam.
- Dobrze - powiedział tata, gdy Blaise skończył opowiadać.
- Ale mam pytanie - odezwała się mama. - Obie strony chcą tego dziecka?
- Tak - odparlismy jednocześnie.
- Więc czemu po prostu któreś z nas nie napisało do któregoś z nas? - Zapytała się mama.
Na jej słowa nie wiedziałam co powiedzieć. O moich rodzicach wiedziałam jedno: mają bardzo dziwne podejście do życia.
- I co to tyle? - Zapytałam się moich rodziców. - Nie dostanę żadnego opieprzu?
- To jest fakt dokonany, skarbie - powiedział tata, zbliżając się powoli do mnie. - I żadno z nas nie może cię w tej sprawie opieprzyć.
- Jak to nie możecie? - Zapytał się zaskoczony Blaise. Też chciałam się ich spytać o to samo. Przecież oni pierwszę dziecko jak mieli dwadzieścia jeden lat.
- W sumie to tak śmieszna historia...
- Śmieszna? Nie wiem gdzie ci to wszystko było śmieszne. Leżałaś miesiąca w śpiączce - przerwał tata mamie. Tata wziął błeboki wdech i spojrzał się w stronę moja i Sanderson. - Rosie chodzi o to, że w twoim wieku nie byliśmy lepsi.
- Boże ja też chciałbym takich rodziców
- powiedział Sanderson, odsuwając się od mnie i usiadł obok mojej mamy na kanapie. - Dlaczego nie jesteście moimi rodzicami?
- No cóż takie życie - powiedział tata do Sanderson. Usiadłam pomiędzy mamą a Blaise.
- Dlaczego nigdy nie opowiadaliscie, że mieliśmy mieć dziecko w moi wieku? - Zapytałam się rodziców, będąc zaciekawiona tematem.
- A o czym tu opowiadać? - Zapytał mnie tata.
- Właściwie to jest o czym - powiedziała mama.
- Ta jak i wiele takich akcji działo się u Charlie.
Charlie był znajomym mamy za czasów licealnych. Nigdy nie poznałam go osobiście, ale rodzice (a w szczególności mama) dużo o nim opowiadali. Do dnia dzisiejszego pamiętam, jak leżałam z mamą, a ona mi opowiadała, jak Charlie siebie i mamę nazwał alkoholikami.
- Wnioskuję, że z type jest coś nie tak - zaśmiał się Sanderson.
- Było - poprawiła go mama poważnym tonem.
- Zmarł szesnaście lat temu. A najsmutniejsze w tym to, że zmarł w swoje urodziny... I tak nie miał wszystkich klepek na miej...
- Jak my wszyscy - przerwał tata mamie.
- No dobra, Blaise Naomi jest wcześniakiem?
- Zapytała się mama.
- Tak, bo ja też jestem - wyjaśnił Blaise
- Ooo... To ja wam mówię z góry będziecie mieć wcześniaka - powiedziała radośnie mama.
- Dobrze to my już sobie pójdziemy.
Rodzice tak jak mówiła mama zrobili. Jednak za nim wyszli mama poprosiła mnie o to, aby poszła do sklepu i kupiła znicze i kwiaty na grub babci.
- A więc jakie masz pomysły na imię dla dziecka?
- Zapytał się mnie Blaise, jak tylko moi rodzice wyszli. W głowie miałam tylko jedno imię, które będzie pasowało do mojego dziecka.
- Sky, można dać tak na imię i chłopcu i dziewczynce.
Wyjaśniłam Sanderson. Choć powód dla którego chciałam tak nazwać dziecko był przykry. Na twarzy Blaise pojawiło się zaimtrygowanie.
- Rozwiń myśl - powiedział Blaise.
Daj mi chusteczek.
- Pamiętasz Sky Roy? - Blaise na moje pytanie pokiwał głową. - Znałyśmy się od dziecka. Wiesz przyjaciółki na zawszę. Na prawdę byłyśmy przyjaciółkami na zawsze. Sky od trzech lat miała problem psychicznie. A w tym roku Sky przedawkowała.
Nic nie powiedział, tylko mnie przytulił. Zawsze gdy opowiadałam o Sky chciało mi się płakać. Również nikt od kąd ona zmarła nie umiał podnieś mnie na duchu.

Why do you hate me?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz