Camellia
W środę rano, gdy kończyłam pakować swoje rzecz w dzwiach stanął wyczekiwany przez ze mną Cameron. Dziś wreszcie dosłałam wypis i strewdzilam, że szybko tu nie zawitam.
Przynajmiej miałam taką nadzieję.
Mężczyzna wydawał się na zmartwonego, a utwierdziło mnie to gdy spytałam się o siostrę. On jedyne wzruszył ramionami.
Albo było coś na rzeczy, albo na prawdę był zmęczony.
Nie dopływałam się go nic w tej sprawie, bo gdyby chciał to sam, by mi powiedzał.
Całą drogę do domu przemilczeliśmy. On był nie swój, a ja byłam zmęczona.
Cameron miał ADHD i przywykłam, że nie odpowiada za bardzo za swoje zachowanie. A teraz siedział cicho, skupiony na drodze. Ten widok w ogóle nie przypominał mi chłopaka, którego znałam i uwielbiałam.
- Weź Lily i idź do domu, ja przyniosę twoje rzecz
- powiedział, kiedy byliśmy przed domem. Skinęłam głową i zrobiłam jak kazał. Weszłam po cichu do domu, aby nie obudzić kogoś w domu. Ściągałam płaszcz i air force. Weszłam w głąb domu, aby zobaczyć mamę, która robiła herbatę w kuchni. Mama jak mnie zobaczyła to momentalnie się uśmiechnęła.
- Boże jak dobrze ze już cie wypuścili - zawołała radośnie mama. Położyłam nosidełko na wyspę kuchena i podeszłam bliżej mamy. Uściskałam ją mocno, jakby nie widziała jej tysiąc lat. Matka odsunęła się ode mnie i podeszła do dziewczynki.
- Moja pierwsza wnuczka - mówiła, nachylając się w stronę Liliana. Wyprostowała się i spojrzała w moją stronę. - Z góry mówię, jak nie chcesz nie musisz - zaczęła spokojnie blondynka.- Dziś na kolację przychodzą Blaise, Andrea, znajomy mój i taty ze swoim synem.
Wielka szkoda, że na tej kolacji nie będzie Grayson. Gdyby widział, jak dogaduję się z Andrea. Aczkolwiek będzie Blaise, a on też wie jaką mamy relację. Więc w prawo czy w lewo będzie zabawnie.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu. Był to Cameron z momi rzeczami.
- Zaniosę ci je do góry, dobra? - Zapytał się, na co ja jednie pokiwałam głową. Zwróciłam uwagę, że po jego zmęczeniu nie było już śladu.
Czyli jednak było coś na rzeczy, ale ciekawe co?
Porozmawiałam chwilę z mamą i poszłam do mojej sypialni. Jak tylko odważyłam dzwi poczułam, jak ciepło było w środku. Wiele nie myśląc podeszłam i otworzyłam okno dachowe oraz balkonowe. Zostawiłam je tak chwilę otwarte. Podeszłam po swoje rzeczy i zaczęłam się rozpakowywać.
Dobra organizacje miałam po matce. W jakimś godzinę zrobiłam pranie, które zdążyłam rozwiesić, posprzątać pokój. Poszłam się umyć i położyłam się spać. O wiele lepiej spało się w swoim łóżku, ale było również dziwnie. Przez większość czasu spałam razem z Grayson.
Obudził mnie płacz Lilianna. Z ogromnym bólem serca wstałam z łóżka. Podeszłam do łóżeczka dziewczynki, wyciągnełam dziecko z łóżeczka.
- Powiec królowo złota czemu płaczesz, hmm...?
- Zapytałam się Lily, gdy ją trzymałam. Ona potrzyła się na mnie pięknymi ciemne zielone oczami. Położyłam się z nią na łóżku i poszłyśmy obie spać.
- Camellia - powiedział ktoś nade mną. Otworzyłam oczy, by zobaczyć moją mamę. - Za dwie godziny na dole - oświadczyła mi. Pokiwałam zospaną głową. Mama wyszła, a ja powoli zaczęłam schodzić z łóżka. Weszłam do garderoby, zastanowijac się co włożyć. Podeszłam do wieszaków z sukienki. Przeglądałam każda po kolei i każdej mówiłam ,,Nie". Dopóki nie znałam sukienki w kolorze khaki. Miała zmarszczenia w talii i lekko odsłonięty dekolt. Ściągnąłem ją z wieszaka i sprawdziłam, czy mój tylek mieść się w nią.
Już znalazłam jeden plus. Mój tylek się w nią mieścił.
Ale zalałam jeden minus. Nie miałam do niej budów, a sukienka nie zakrywała moich stóp.
Czy jak wystąpię w moich air force będę wyglądać dziwnie?
W skupieniu przeglądałam moje buty. Wyciągnełam chyba wszystkie pudełka z butami jakie miała w domu, aż natrafiłam na zwykle białe pudełko. Były to białe klockowe szpilki w stylu czółenek. Nie potrafię opisać słowami jaką wielką radością czułam w tamtym monęcie. Wzięłam je do sypialni i położyłam na łóżku. Lilianna wciąż spała, więc mogłam na spokojnie przygotować ubranie dla niej.
Podeszłam do komody, w której trzymałam rzeczy dziewczynki. Chyba jednym z problemów dzisiejszych czasach mogłabym powiedzieć, że są to ubranka dla małych dzieci. Producenci wchodzili na wyżyny swoich umiejętności. A tym bardziej, gdy mojej siostrze, która na niesamowity gust. Mówili na początku, że będzie miała córkę, a jakiś czas temu, że jednak będzie mieć syna. Więc wszystko co ona wraz z swoim narzeczonym kupowali do dziecka, dostałam ja.
Wyciągnełam z komody białą bluzkę na krótki rękaw. Do tego jasnoniebieskie ogrodniczki w stokrotki. Wzięłam ciuchy i zaczęłam ubierać w nie Lilianna.
Jednak ona odziedziczyłam po mnie jedną cechę. Tak samo, jak mnie trzeba było się na starać, aby ja obudzić.
Zostawiłam Lily i poszłam umyć swoje włosy. Suszenie ich zajęło mi trochę dłużej niż za zwyczaj, bo nie chciałam obudzić Lily. Gdy skończyłam je suszyć przeczesałam włosy szczątkami. Wyszym siłą dziękować, że po mamę odziedziczyłam proste włosy. Dzięki temu nie musiałam ich prostować. Kiedy kończyłam się malować usłyszałam dziedziecy chichot. Odwróciłam się w stronę córki. Ta leżała na brzuchu i potrzyła się w moją stronę. Podeszłam do niej i wzięłam ją na ręce. Kończyłam się malować, a Lily wzięła pędzel do różu i zaczęła nim uderzać, wydając przy tym jakieś dźwięki.
Schodziłam po schodach z Lily na rękach. Dziewczynka nie chciała oddać mi pędzel, więc gdy szłyśmy ona włoskami od niego muskała po mojej skórze.
- Mi sto preparando ad aggiungere un altro avvocato alla famiglia.
Zaśmiał się Andrea, jak zobaczył dziewczynkę. Wyglądał nienaganie, jak zawsze. Biała koszula i do tego czarne garnitórowe spodnie. Andrea miał coś z mojej mamy. On też nosił converse, jak mama. Nosili je do słownie do wszystkiego do czego się dało.
- Non sarà un avvocato, semplicemente...
- zastanowiłam się nad odpowiedziom. Przecież ona nie miała nawet tygodnia. - Sarà quello che sarà.
W odpowiedzi dostałam śmiech Andrea. Mężczyzna spoważniał monetalnie, patrząc na kogoś za mną. Powoli się odwróciłam, aby zobaczyć wkurwionego Sanderson.
Ten wieczór już zapowiada się ciekawie.
Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego.
- Co się st...
- Rosanna, Camellia - przerwał mi wściekły głos ojca.
Co zrobiłyśmy, mamo?
Mama weszła do salonu i ustała obok mnie. Tata wyglądał na podobnie wściekłego co Sanderson. Nie rozumiałam za co byli na nas źli. Tata ustał obok Blaise i posłał mu spojrzenia.
- Czemu żadna z was nie odbierała telefonu?
- Zapytał się wściekły Blaise.
- To nie koni...
- Nie? - przerwał ojciec matce, wskazując na nią palcem. - Chorujesz na dwubiegunowość typu długiego. A ty - ojciec przeniósł palec na mnie.
- Nie miałaś ostatnio czasami duszności lub kołataniem serca?
- Miałam, ale kołatanie mam od anemi
- powiedziałam spokojnie, aby choć trochę się uspokoili.
- A duszności od kardiomiopatie. Wiem to, bo rozmawiałem z Will. Więc na przyszłość proszę was żebyście chociaż oddzwaniały.
Tata już nie wyglądał już na złego. Rozumiałam ich w stu procentach. Nie chcę nawet myśleć co, by się gdyby mama zapomiała wziąć leków.
Blaise nie odzywał, więc obstawiałam, że coś jeszcze leży mu na sercu. Tata ruszył w moją stronę, wyciągając ręce w moimi kierunku.
Wziął z moich rąk Lily.
- Przynajmiej ty nie doprowadzasz o zawał serca
- zaśmiał się, trzymając dziewczynkę. Podeszłam do Sanderson, nie wiedząc czego mogę się spodziewać. Przytuliłam się mocno do jego ciała, na co on się cicho zaśmiał. Pocałował mnie w czubek głowy i oparł na niej policzek. Spojrzałam w stronę ojca. Miał na sobie czarną koszulę i spodnie garnitórowe tego samego koloru.
Poważny jak zwykle trzymał dziewczynkę w jasnoniebieskich ogrodniczkach. Z nią na rękach nie wyglądał jak mój Alexander Wilson, którego znałam od dziecka.
Matka kazała nam usiąść i poczekać na ich znajomego z synem. Nie ukrywam, że zaciekawił mnie fakt przyjścia znajomego rodziców. Bo znałam tylko przyjaciół rodziców i nikogo więcej. Nie mogłam powiedzieć, że poznałam Charlie, ponieważ znałam go tylko z opowieści rodziców.
Siedziałam obok Sanderson, który cały czas żywo rozmawiał o czymś z moim tatą. Nie poświęcałam im zbyt wiele uwagi, bo włoch opowiadał mi, jak profesor go prawię oblał.
- Quest'uomo è chiaramente incasinato
- podsumowała opowieść Andrea.
- E ancora non capisco perché volesse deluderti.
- E pensi che io lo sappia? - Zapytał się mnie Andrea. - L'ho invecchiato un po' con tuo padre e la questione si è risolta.
Zaśmiałam się głośno, bo nigdy nie wierzyłam, że wystarczy kogoś postraszyć moim tatą. Aczkolwiek mój tata był dobry w tym co robił. Przegrał trzy sprawy jak dotąd, a zaczął od razu po studiach.
Co wiele mówić. Mój ojciec nie miał sobie równych, w tym co robił.
- Andrea - zaczął poważnie Blaise. Ja i Lorenzin spojrzeliśmy w jego stronę. - Jak na Włocha świetnie mówisz po angielsku - zaczął brunet, a ja wiedział do czego zmierzał. - Dlaczego nie rozmawiacie po angielsku? Już dawno miałem się o to was spytać.
- Stój - powiedziałam nie nadążając. Chciałam specjalnie udać głupią, aby zobaczyć minę Sanderson. - Parla inglese?
- Tak, myślałem, że wiesz - zaskoczył się Andrea. Spojrzałam zaskoczona na Blaise, który miał podobny wyraz twarzy do mojego.
- Boże... Ja przestań cały czas myślałam, że nie idzie ci dobrze i dlatego rozmawiałam z tobą po włosku. Nie mniej mi tego za złe.
- Nie mam. Dzięki tobie i Rose czułem się jak we Włoszech. Dziękuję wam moje drogę.
- Nie zapendzaj się mój drogi - powiedzieli równo tata i Blaise. Zaśmiałam się cicho przez ich reakcję. Utwierdziła mnie ona, że jak i Blaise i tata są strasznie zazdrośni o mnie i mamę.
Telefon mamy za wibrował, szybko wstała i dopiero teraz zauważyłam, że nie ma butów. Mama jak zawsze miała na sobie długą luźną sukienkę.
- Ooo... Jak miło was widzieć.
Zawołała wesoło mama. Wychyliłam lekko głowę, aby zobaczyć kto to. Nie zobaczyła twarzy, ale usłyszałam:
- Ciebie również... Boże kobieto, że ten kręgosłup ci nie pierdolnął.
Ten głos należał do... Charles Williams.
CZYTASZ
Why do you hate me?
Teen FictionSpin off ,,My first love" Camellia Wilson, dobra córka i uczennica, zaczyna właśnie swój ostatni rok w liceum. Jednak nie mogłobyć tak idealnie, jak wymarzyła sobie dziewczyna. Na jej idealnej drodze stoi chłopak, którego Camellia nienawidzi całym s...