R. XXV. Argent.

4.7K 170 141
                                    




𓆩𓆪

Gabriel's P.O.V.'s

Cieszyłam się, że ten dzień zmierzał ku końcowi. Cieszyłam się, że nikt nie robił nic wielkiego, mimo że jest dwudziesty siódmy marca, czytaj moje urodziny. Jedyne co to poszczególne rzeczenia, które zdecydowanie mi wystarczą. Na prawdę nie lubiłam tego dnia. Pewnie dużo osób tak mówi, ale ja na prawdę nie mam potrzeby do świętowania ich. Nigdy oficjalnie ich nie obchodziliśmy.

Choć w sumie to było jedyne dobre wspomnienia z tamtego okresu. Zawsze z nocy dwudziestego szóstego na dwudziestego siódmego o równej zero-zero na palcach Cash i Damon przychodzili do mnie z donatem z wbitymi świeczkami. Zawsze to doceniałam. Jednak, gdy ojciec poszedł siedzieć rzuciłam by zrezygnowali z życzeń i tortów. Jak można się domyśleć nie posłuchali i zazwyczaj robili imprezy. Zawsze na początku byłam sceptyczna. Potem jednak zawsze dobrze się bawiłam.

W tym roku jednak nie sądziłam by coś się świeciło i nawet na to liczyłam. Nie miałam ochoty, dzień w szkole był męczący. Musiałam zostać do późna, bo na dodatkową ocenę z chemii musiałam zrobić projekt. Wszyscy byli gdzieś zajęci, nie zwracałam na to uwagi. Podziękowałam za życzenia. Nie mogłam mieć im tego za złe, moje urodziny zawsze mnie jakoś nie obchodziły i dobrze o tym wiedzieli. Choć była to osiemnastka.

   Wyjęłam słuchawki z uszu i wpakowałam je do starej listonoszki. Bardzo powoli się ściemniało a ja marzyłam już tylko o łóżku. W domu było ciemno co oznaczało, że moich braci nie było w domu. Przyjemna samotność. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę drzwi. Przekręciłam kluczyk w zamku, a gdy weszłam do środka zamknęłam za sobą drzwi. Nuciła pod nosem melodie która nie mogła wyjść mi z głowy. Zostawiłam listonoszkę w przed pokoju i przejrzałam się w lusterku. Wyglądałam jak ja, jeansy, dziś założyłam golf i moje włosy były delikatnie pofalowane. No i oczywiście czerwień na ustach. Ruszyłam dalej prosto do kuchni, jestem tak głodna, że zjadłabym dały Teksas. Przetarłam oczy, a gdy byłam w wejściu mało co nie zeszłam na pieprzony zawał.

   Złapałam się za serce, gdy usłyszałam głośny huk. Otworzyłam szeroko oczy chwytając się za lewą pierś. Nade mną spadało kolorowe konfetti rozlegające się po całej kuchni. Prosto przede mną stała Irys i Evy z tortem w rękach, obok niej po jednej stronie Rose a po drugiej Nora. Za nimi stali chłopcy w kolejności Damon, Cash, Axel i Kevin. Jeszcze większy uśmiech urósł mi na twarzy. Rozejrzałam się po kuchni i dostrzegłam, że jest jeszcze Ivan, który podpierał się z boku o blat a po drugiej stronie stał Luke. Na nim mój wzrok zatrzymał się chwilę dłużej.

   Nie rozmawiałam z Silver'em więcej niż cześć albo co tam. Cieszę się, że tu jest, bo nie wiem co zrobiłam nie tak. Chciałam dać mu druga szanse, ale po tej trochę bliskiej nocy u niego w domu nie odzywał się do mnie. Jakbym coś zrobiła. Nie chciałam tak o tym myśleć, ale nie widziałam innego rozwiązania. Staliśmy się dla siebie znajomymi, kto wie może kiedyś nazwę go przyjacielem.

   - Co do diabła? - parsknęłam z uśmiechem.

   Zaczęli śpiewać wspólnie sto lat. Przysięgam zachciało mi się płakać. Szczypało mnie w nosie a łzy napłynęły mi do oczu. Nie chodziło o to, że pamiętali o moich urodzinach, przynajmniej nie tylko o to. Znów byliśmy w jednym pomieszczeniu jak rodzina. To był najlepszy prezent jaki mogłam dostać. Miałam wokół siebie ludzi, których kochałam i oni znów są siebie jak rodzina. Cieszyłam się tą już nie jedyną chwilą.

   - A kto?! - krzyknęli wszyscy. - Gabriel!

   Otarłam łzy, które spłynęły mi po policzku. To był cudowny obrazek. Mogłam bym mieć ten widok na ścianie. Rodzina z Beverly Hills wróciła? Nie mam więcej życzeń na osiemnaste urodziny.

SinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz