Rozdział 25

14 1 0
                                    

Rex Glacies ciągle zlecał Ursae wymyślne zadania, które skupiały całą jego uwagę i nie pozostawiały miejsca na nic innego.

Choć tutaj pory dnia oczywiście również się nie zmieniały, po kilku dniach zdążył zrozumieć i przyzwyczaić się do rytmu życia Elfów Śnieżnych. Wstawali wraz z biciem ogromnego dzwonu i kładli się spać słysząc ponownie ten sam dźwięk. Ursae zorientował się, że dzwonienie nim było prawdziwą pracą wykonywaną przez całą grupę osób. Nie miał pojęcia, w jaki sposób orientowali się, kiedy  mają to robić. Być może posługiwali się do tego magią albo jakimś innym, nieznanym mu systemem?

Książę pracował całymi dniami. Jak dotąd przyczynił się do zniewolenia kilku elfów podejrzanych o niewierność królowi. Patrzył im w oczy, gdy byli odprowadzani do lochu, z którego prawdopodobnie nie mieli wyjść już nigdy. Widział przeszywający ich strach i rozpacz. Nieme błaganie o litość, która nie miała nadejść. Beznadziejną bezsilność.

Nie mógł nic zrobić, by im jakoś pomóc albo chociaż nie dopuścić do pojmania. Przez cały czas miał towarzystwo w postaci strażników, którzy patrzyli mu na ręce. A nowa rana, tym razem na plecach, nauczyła go, że nie warto nawet próbować.

Nie potrafił wyrzucić z głowy tego szyderczego uśmiechu Nivusa, gdy to właśnie on został wyznaczony, by go ukarać. Oczywiście, że nie mógł to być nikt inny, jak istne oczko w głowie Rexa...

Właśnie skończył owijać swoją prawą dłoń świeżym bandażem. Zeszłego wieczoru nie zdołał już dłużej dusić w sobie stale narastającej frustracji. Wszystko w nim się gotowało i w pewnym momencie po prostu musiało wybuchnąć. Przedmiotem, na którym wyładował swoją burzę emocji, było niewinne lustro w prywatnej łazience. Odłamki szkła rozsypały się niemal po całej podłodze, a część z nich utkwiła w jego pięści. Krwi było znacznie więcej, niż się spodziewał, ale ten ból przyniósł mu dziwną ulgę.

Z obawy, że mógłby to powtórzyć i zrobić sobie poważniejszą krzywdę, usunięto wszystkie potencjalnie niebezpieczne przedmioty z jego komnaty. O ile w ogóle można było w ten sposób niemal zupełnie puste pomieszczenie bez okien. W nim znajdowało się teraz tylko skromne łóżko i mała półka na potrzebne rzeczy. Takie jak szklana butelka wody, kilka ubrań i apteczka. Zabrano mu nawet jego sztylet.

A poza tym, od tamtego momentu był jeszcze bardziej pilnowany i nigdzie nie mógł udać się bez dwóch strażników. Jeden z nich, chyba Argenti, był całkiem sympatyczny i nawet próbował choć trochę poprawić mu humor. Bezskutecznie.

— Gotowy? — zapytał właśnie on, stając w progu jego komnaty. Spróbował uśmiechnąć się pokrzepiająco. — Musimy wrócić przed wieczorem.

Ursae posłał mu niechętne spojrzenie. Westchnął ostentacyjnie, wstając z podłogi. Narzucił na ramiona ciepły płaszcz i minął strażnika w drzwiach. Bez słowa ruszył w stronę wyjścia, starając się nie myśleć o swoim nowym towarzystwie.

Król rozkazał mu udać się do sąsiedniego królestwa na przeszpiegi. Oczywiście nie raczył podzielić się nawet najdrobniejszymi informacjami na jego temat. Dlatego szedł tam zupełnie nieprzygotowany i bez wiedzy, czego w ogóle miał się dowiedzieć.

Tym razem nie cieszył go nawet spacer na świeżym powietrzu. Choć musiał przyznać, że nieduża odległość pomiędzy królestwami była mu co najmniej na rękę.

Ostrożnie podrapał się po barku, z którego wystawały świeże szwy. Wsadzili mu tam coś w rodzaju nadajnika, który miał uniemożliwić mu ucieczkę i na bieżąco kontrolować jego położenie. Nawet gdyby spróbował gdzieś się schować, natychmiast by go znaleźli. A sam nie mógł tego badziewia wyciągnąć, bez ryzyka wykrwawienia albo permanentnego uszkodzenia ręki.

Poczuł się nieco dziwnie, czując na skórze ciepły wiatr. Choć spędził w Królestwie Śniegu zaledwie miesiąc, zdążył już zapomnieć, że na świecie istnieją również inne, cieplejsze miejsca. Do jednego z nich właśnie zmierzał. Królestwo Flory, jak sama nazwa wskazywała, było pełne dziwnych roślin. Kojarzył je tylko z ogromnymi drzewami i trującymi kwiatami. Nigdy jednak w nim nie był.

Śnieg zniknął już jakiś czas temu, ale dopiero teraz suchą ziemię coraz gęściej porastała trawa. Była tak intensywnie zielona, że aż raziła Ursae w oczy. A zapach wilgotnej gleby i mdląca woń kwiatów przyprawiała go o zawrót głowy.

Usłyszał dochodzące z oddali odgłosy rozmów. Kucnął i przywołał swoją moc. Złączył dłonie i przez chwilę się skupił.

Kiedy się wyprostował, na jego dłoni znajdował się niewielki pajączek o włochatych nóżkach. Na pierwszy rzut oka wyglądał zupełnie zwyczajnie. Lecz każdy, kto przyjrzałby mu się dokładniej, zorientowałby się, że jest tylko istotą zrodzoną z cienia. Nie prawdziwym organizmem.

Postawił go na najbliższym drzewie i wysłał wgłąb lasu. Potrzebował dowiedzieć się, ile elfów znajdowało się w pobliżu. Oraz oczywiście, o czym rozmawiali.

Sam nie mógł tego zrobić z racji na towarzyszących mu strażników. Nie było mowy o tym, by zostawili go choć na chwilę i zaryzykowali, że Ursae poprosi o pomoc. Nie zamierzał też ryzykować ich życiem. Zwyczajnie nie potrafił się na to zdobyć.

Ursae poczuł w głowie sygnał, że pająk dotarł na miejsce. Zamknął więc oko i wytężył słuch.

Zobaczył około setkę elfów przechadzających się po okolicy. Ziemia po środku była wydeptana i sucha. Drzewa rosły rzadziej i nie zapewniały mieszkańcom żadnego cienia.

Wszędzie stały namioty zrobione z patyków i mchów.

Siłą woli pokierował istotę do największego z nich. Na jego szczycie powiewała flaga, najpewniej z godłem tego królestwa. Domyślił się, że właśnie tam znajdowali się przywódcy.

Wkrótce zobaczył piątkę elfów odzianych w żelazne zbroje. Tłoczyli się wokół stołu, na którym rozłożona była mapa Królestwa Śniegu. Jeden z nich coś na niej wskazywał i tłumaczył swoim towarzyszom. Najwyraźniej omawiali strategię. Czyżby chcieli zaatakować?

— Tutaj chronią ich góry — powiedziała elfka z liściastą koroną na głowie. Królowa. — Nawet jeśli nie spotkamy tam strażników, wątpię żebyśmy zdołali się przedostać.

— Proponuję zaatakować stąd — odezwał się ktoś inny, o zielonych włosach sięgających ziemi, i puknął palcem w mapę.

— Oszalałeś? — odparł król. — To samobójstwo.

Długowłosy elf westchnął.

— Słuchaj, ja wiem, że to może tak wyglądać. — Wziął głęboki oddech. — Ale właśnie o to chodzi. Uznają nas za — Ursae nie zrozumiał tego słowa — i nie będą się bronić ze wszystkich sił. Jeśli skupią się na tym punkcie, to inne będą osłabione. — Rozumiesz, co chcę powiedzieć?

— Gramen, to... — zawahał się król.

— Myślę, że warto spróbować. — Tym razem do rozmowy wtrąciła się kobieta o białych włosach. Ursae zignorował uczucie, że skądś ją kojarzył. — Mamy potężną armię, wujku. Przecież przygotowywaliśmy się do tego od wielu lat.

Król popatrzył na nią w zamyśleniu. A potem przytaknął.

— Dobrze. — Wyprostował się. — Zaatakujemy wraz z wykluciem się Feniksa.

Wszyscy zebrani zgodzili się z nim, a potem opuścili namiot.

Ursae odwołał pająka, sprawiając, że rozpłynął się w powietrzu. Wiedział już chyba wszystko, co mogłoby przydać się Rexowi. Pozostało mu już tylko wrócić do pałacu i złożyć raport.

Pomyślał o tym, że tylko on jeden słyszał tę rozmowę. Nikt oprócz niego nie widział mapy. Zatem nie sposób było udowodnić mu kłamstwo. Ani tym bardziej półprawdę.

Zdusił cisnący mu się na usta uśmiech.

Synowie Dnia i NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz