Rozdział 29

17 1 0
                                    

Ursae patrzył na pole bitwy, lecz nie to widział. Wzrok miał rozmyty i zamglony, przysłonięty tańczącymi kolorowymi plamami. Oczami wyobraźni wciąż widział Callisto. To jego spojrzenie przeszyte bólem, wyrażające urazę.

Bez problemu domyślił się, co zobaczył w Księciu Mroku. Wyprostowana postawa, obojętne oko i Rex Glacies tuż obok. Stojący ramię w ramię z Nivusem Aureus.

Obraz zdrajcy.

Miał ochotę krzyczeć z rozpaczy. Chciał nachylić się nad barierką i wezwać jego imię. Dołączyć do niego i zabrać go stamtąd. W bezpieczne miejsce.

Albo chociaż zrobić cokolwiek, by udowodnić mu, jak bardzo się mylił. Pokazać, że wciąż mógł mu ufać. Że nadal pragnął być jego przyjacielem.

Ale nie zrobił niczego. Stał w miejscu i ani drgnął. Jego ciało zastygło w bezruchu. Nie słuchało go, nawet mimo najgorętszych błagań. Nie potrafił zmusić go, by zrobiło cokolwiek.

A gdy stracił Callisto z oczu, poczuł, że było już za późno. Wszystko zniszczył.

***

Ursae bardzo nie chciał patrzeć na tę rzeź. Widział, jak umierają elfy, jak w powietrze wznosi się fontanna krwi. Krzyki mieszały się z hukiem metalu uderzającego o metal i łupnięciami martwych ciał.

Nie pamiętał już, jak długo trwało to wszystko. Może dwa dni, może dziesięć. Zupełnie stracił poczucie czasu, bo nic się nie zmieniało. Ciągle to samo. Powtarzające się odgłosy i zapachy śmierci. Ktoś informujący króla o sytuacji na froncie.

I on, skulony pod ścianą w sali tronowej. Czuł suchość w ustach, a żołądek już dawno się poddał i przestał domagać się pożywienia. Nie był pewien, kiedy ostatnio coś pił albo jadł. Ale zupełnie nie miał na nic ochoty.

Jego jedyny przyjaciel, Callisto, gdzieś tam był i walczył o życie. A on bezczynnie siedział, nie mogąc się wydostać. Ciężkie lodowe kajdany opinały jego nadgarstki i kostki. Właściwie wcale nie mógł się ruszać. Skończyły mu się pomysły, dlatego pozostawało mu już tylko wpatrywać się w przestrzeń i czekać na cud.

Zaczął modlić się do Księżyca. Od dziecka uczono go wiary w jego moc. Mówiono mu, że kiedy się czegoś bardzo pragnie, można powierzyć mu swoje troski i poprosić o pomoc. Rzekomo udzielał jej, gdy miało się czyste intencje.

Bezgłośnie recytował modlitwę, której nauczyła go matka. Włożył w nią całe serce i zrozpaczony błagał, by Księżyc pomógł mu się uwolnić, a potem uratować Callisto. W tamtej chwili nie pragnął niczego bardziej, niż pewności, że jego przyjaciel był bezpieczny. Że nie musiał już dłużej walczyć.

Zamknął oko i oparł głowę o zimną ścianę. Nie przestawał szeptać swoich próśb. Naprawdę wierzył w to, że mógł zostać wysłuchany.

Serce zabiło mu mocniej, gdy usłyszał narastające krzyki i kroki dochodzące z korytarza. Wyprostował się i z wstrzymanym oddechem czekał. Czy to działo się naprawdę? Czy Księżyc rzeczywiście postanowił się zlitować?

Wrota otworzyły się bezgłośnie, bez najcichszego skrzypnięcia. Zerknął na króla, który wraz z Nivusem wciąż stał na balkonie. Obaj byli tak zaaferowani, że nie zwrócili uwagi na czerwoną kulę, która wtoczyła się do środka.

Przedmiot tak naprawdę okazał się być zwiniętym kwiatem. Potrzebował tylko kilku sekund, by rozłożyć swe ogromne płatki i dosłownie eksplodować złotym pyłkiem. Wzniósł się w powietrze niczym błyszczący dym.

Ursae odruchowo zakrył usta dłonią, lecz podejrzewał, że było już za późno. Zdążył już nieco się nawdychać.

Zastanawiał się tylko, co się teraz stanie.

Gdy do elfów śnieżnych dotarł duszący, ostry zapach, odwrócili się w stronę najeźdźców. Nivus wytworzył mur z lodowych szpiców, lecz to ich nie powstrzymało. Florianie bez problemu dostali się do środka.

Ursae dostrzegł na ich twarzach maski. W rękach dzierżyli kije z kolcami i grotem u szczytu. Chciał do nich krzyknąć, że walka wręcz na niewiele się zda, ale był zbyt oszołomiony by zrobić cokolwiek.

Zasięgnął swojej magii, chcąc stać się niewidzialnym i niepostrzeżenie się wymknąć. Z przerażeniem uświadomił sobie jednak, że niczego nie czuje. Ani odrobiny energii, tak jakby ktoś wszystko z niego wyssał. Nie był w stanie używać swoich mocy. Odebrano mu je? Ale kiedy? I co najważniejsze – jak?

Ramię jednego z Florian twardnieje i przybiera fakturę kory drzewnej. Wydłużyło się i złapało Rexa za szyję. Elf szarpał się w próbie uwolnienia, jednak bezskutecznie. Cała jego skóra zaczęła się marszczyć i pokrywać ciemnymi plamami. A już po chwili z jego ciała została tylko kupka śmierdzącego zgnilizną prochu i tkanek. Na samym szczycie wylądowała szklana korona.

Zupełnie nie znał magii Elfów Flory, jednak już samo to absolutnie go zachwyciło. I przeraziło jednocześnie. Król się... rozłożył. Zestarzał w ekspresowym tempie i zniknął. Tak po prostu.

Ursae podskoczył przestraszony, gdy Nivus znikąd pojawił się obok niego. Zaczął odrobinę nieporadnie majstrować przy jego kajdankach.

Popatrzył na niego, nie rozumiejąc co się dzieje.

— Uciekaj stąd, gdy tylko wypatrzysz okazję — syknął na tyle cicho, by tylko Ursae zdołał go usłyszeć. — I nie zadawaj pytań, Nori. Po prostu idź.

Żelazne bransolety z trzaskiem upadły na podłogę. Ursae zachłysnął się powietrzem, gdy Florianie spojrzeli w jego stronę.

Zaczął się podnosić. Zdrewniałe ramię wystrzeliło w jego stronę. Lecz Nivus zdążył odbić je swoim mieczem.

Nie rozumiał, co się właśnie działo, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać.

Wszyscy skupili się na Nivusie i królu. Nie pilnowali wejścia, co było głupie, bo przecież mogli zostać zaatakowani od tyłu. Ale to właśnie była jego okazja.

Puścił się pędem na przód, na nic nie patrząc. Przez cały czas w głowie kotłowała mu się myśl, że był coraz bliżej uratowania Callisto.

Uratuje go i wszystko naprawi, obiecał sobie.

Synowie Dnia i NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz