Rozdział 27

11 1 0
                                    

Ursae rozmasowywał obolałe nadgarstki. Przez ostatnie kilka dni kajdanki często wpijały mu się w skórę i ocierały ją. Strażnicy, z królem na czele, wciąż próbowali wycisnąć z niego informacje. Chcieli wiedzieć, kiedy naprawdę zacznie się wojna i poznać szczegóły na jej temat. Jednak on uparcie ignorował te pytania. Bez końca powtarzał trzy słowa jak mantrę: Wiosną, od wschodu. Tylko pierwsza część była prawdą, ale do tego nie zamierzał się przyznawać. A resztę informacji zdecydowanie postanowił zachować dla siebie.

Odrobinę dziwiło go, że Nivus nie chciał osobiście go torturować. Coś mu w tym nie pasowało, bo przecież on, obiektywnie, był w tym najlepszy i uwielbiał sprawiać innym ból.

Zamiast niego, przesłuchaniami zajmował się Argenti. Ten całkiem sympatyczny strażnik, który wydawał się zbyt wrażliwy, by skrzywdzić chociażby muchę. Dlatego przez większość czasu tylko patrzył na Ursae i  pastwił się nad nim bardzo delikatnie. Wręcz niedorzecznie. Bo niby jak wbijanie mu w skórę miniaturowych igiełek miałoby zmusić go do poddania się? Dobrze, może i nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Ale zdecydowanie łatwe do zniesienia. Poza krzywieniem się, nie zdołał wywołać u Ursae praktycznie żadnej reakcji.

Dopiero gdy do zabawy wkroczył sztylet, bo przecież Argenti musiał  zachować pozory, elf wstrzymywał oddech na zmianę z wzdychaniem. Rany były płytkie i niegroźne, ale zadane na tyle umiejętnie, by przynajmniej porządnie krwawiły. Cóż, ząbkowane ostrze robiło swoje.

I uniemożliwiły mu wygodne położenie się na plecach w swojej komnacie. Spoczywał więc na boku i beznamiętnie wpatrywał się w ścianę. Drugi dzwon zabrzmiał już jakiś czas temu, ale on ani na chwilę nawet nie zmrużył oka.

Czekał.

Nasłuchiwał i kurczowo ściskał w dłoni swój amulet. To była ta noc. Floriańskie wojsko z pewnością było już w drodze.

Nie mógł sobie pozwolić na sen. Musiał być czujny i w pełni gotowy do ucieczki. Atak na Królestwo Śniegu był dla niego szansą, by wydostać stąd siebie i Callisto. Prawdopodobnie jedyną i ostatnią szansą.

Nie mógł jej zmarnować.

Jakiś czas temu zdołał przejąć kontrolę nad snem Callisto. Nie było łatwo znaleźć idealnego momentu, w którym Książę Światła by spał, a Ursae zdołał się skupić. Niewiele mógł zrobić, poza przekazaniem mu wszystkich posiadanych informacji i trzymaniem się nadziei, że mu uwierzył. Że po tym wszystkim zaufał mu, choćby po raz ostatni.

Piszczało mu w uszach. Słyszał jedynie przyspieszone bicie własnego serca i kroki strażników. Stali na korytarzu i pilnowali jego drzwi. Poza tym – panowała kompletna cisza. I tylko Ursae mógł wyczuć wiszące w niej napięcie oczekiwania. Bo tylko on jeden wiedział, że chaos był coraz bliżej.

A gdy wreszcie rozbrzmiało przeraźliwe wycie trąb, zerwał się na równe nogi. Był gotowy do biegu. Zamierzał uciec, choćby miał przedrzeć się przez setki strażników i gołymi rękami porozrywać im gardła.

— Ursae! — krzyknął zdenerwowany Argenti, który wparował do środka. Wyglądał na zupełnie spanikowanego. — Wojsko. Już tu jest!

Przytaknął z kwaśnym uśmiechem. Splótł ramiona na piersi i całym sobą wyrażał zwycięstwo. Strażnik speszył się, a w jego oczach malowało się przyznanie racji.

— Przepraszam, że...

— Słuchaj — Ursae przerwał mu. Powoli kończyła mu się cierpliwość. — Nie czas na to — warknął. Lecz niemal w tej samej chwili coś przyszło mu do głowy. — Ale wiem, jak możesz mi się odpłacić.

— Tak...?

— Wydostań mnie stąd.

***

Zupełnie tak, jak Ursae się spodziewał, w królestwie zapanował popłoch. Elfy biegały tam i z powrotem, głośno krzycząc. Ich strach trochę mu się udzielał, choć ze wszystkich sił starał się zapanować nad zdenerwowaniem.

Szedł korytarzem pałacu, podążając za Argentim i trzymając się blisko niego. Strażnik co jakiś czas oglądał się za siebie, jakby sprawdzając, czy elf wciąż był za nim. Obaj mieli nadzieję, że uda im się wyjść niezauważeni.

— A panowie dokąd?

Oczywiście, że nie mogło być zbyt pięknie. Nie pokonali nawet połowy drogi, a król stanął za ich plecami. Choć Ursae jeszcze go nie widział, to czuł na sobie jego świdrujące, wściekłe spojrzenie.

Odwrócił się powoli, jednocześnie z Argentim. Zacisnął szczękę i próbował zachować spokój, choć serce ściskała mu panika.

— Nie zamierzasz oglądać ze mną przedstawienia, Ursae? — Rex uśmiechnął się do niego szyderczo. — Twój chłoptaś, Nivus właśnie odbywa swoją... jakże przyjemną karę.

Mimo całej nienawiści, jaką darzył tego elfa, nie potrafił przyjąć tej informacji obojętnie. Jego umysł od razu zalały wyobrażenia najgorszych tortur, jakie tylko mogły go czekać. I nic nie mógł na to poradzić.

A to, jak bardzo król zdawał się tym cieszyć, choć Nivus był jego oczkiem w głowie, było po prostu obrzydliwe.

— Nie uważasz, królu — wtrącił się Argenti — że teraz potrzebujemy wszelkiego wsparcia, by się obronić? Ursae jest doświadczony w boju i...

— Wystarczy. — Przerwał oschle Rex Glacies. — Zapraszam za mną, Lordzie Minoris.

Ursae zerknął niepewnie na strażnika. Odwzajemnił jego spojrzenie, krzywiąc się przepraszająco.

Elf nie wiedział, co miał teraz zrobić. Nie zdołałby uciec, stojąc tuż obok króla. A sprzeciwienie mu się mogło go wiele kosztować.

Spuścił wzrok. Miał ochotę krzyczeć z rozpaczy.

— Królu — odezwał się znów Argenti.

— Zamilcz!

Ursae wzdrygnął się w przestrachu. Znów był kompletnie bezsilny, zdany na czyjąś łaskę.

***

Nawet gdyby bardzo tego pragnął, nie potrafiłby poczuć się dobrze oglądając cierpienie Nivusa. Wciąż nie rozumiał pewnych podjętych przez niego decyzji, które przecież przeczyły jego naturze. Nie wiedział, dlaczego oskarżył Ursae o kłamstwo. Jako osoba doświadczona w torturach, potrafił bezbłędnie stwierdzić, kiedy ktoś mówił prawdę, a kiedy łgał.

Więc dlaczego to zrobił? Po co świadomie skazał siebie na cierpienie? Ursae nie wierzył w jego pomyłkę. To nie mógł być zwykły błąd.

Nawet nie błagał o litość, gdy kolejne smagnięcie biczem okaleczyło mu plecy i wyrwało z ust przeraźliwy krzyk. Dzielnie znosił ból, milcząco wpatrując się w podłogę.

Lecz gdy napotkał wzrok Ursae, stojącego po drugiej stronie drzwi i niechętnie obserwującego go przez kraty, uśmiechnął się. Książę nie był pewien, czy był to uśmiech smutny, zbolały czy może po prostu kpiący.

Potem jego oczy zamknęły się, a głowa bezwiednie opadła.

Synowie Dnia i NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz