Rozdział 28

15 2 0
                                    

Od czasu snu, w którym Callisto usłyszał głos Ursae, książę mimo woli czuł nadzieję w sercu. Chciał, żeby był to znak, że Ursae go nie opuścił. Zastanawiał się, czy to nie jest tylko życzeniowe myślenie, ale intuicja wierciła się niewygodnie w jego wnętrzu, pragnąc, by zaakceptował najcięższą z prawd — nie był sam. Nigdy.

Trąby budzące go pierwszego dnia wiosny utwierdziły go w przekonaniu, że Ursae z jego snu miał rację.

Żołnierze w koszarach zrywali się z posłań, chwytali broń i wychodzili w popłochu. Callisto również sprawiał pozory, że szykuje się do bitwy.

Zamierzał wymknąć się chyłkiem, ale któryś z Elfów pociągnął go prosto do głównego wyjścia. Na zewnątrz już czekał wódz, który wydawał rozkazy.

— Nadciągnęli z północy! Już, wypuścimy pierwszą falę w góry!

Pierwsza setka żołnierzy wyszła na front uzbrojona po zęby. Callisto cieszył się w duchu, że jeszcze nie wysłali go na pewną śmierć.

A potem uniósł wzrok w kierunku wysokich wież Zamku Śniegu i natychmiast tego pożałował.

***

Po skończeniu tortur na Nivusie król kazał wywlec ledwo przytomnego podwładnego na balkon jednej z wież. Sam udał się tam wraz z Ursae. We trójkę mieli tam stać i patrzeć, jak wojownicy idą odpierać atak wroga.

— Gdybyś zapomniał, drogi Ursae, w tym całym zamieszaniu bierze udział twój Callisto — wyszeptał złowieszczo król. Ursae zadrżał. Nie miał odwagi spojrzeć królowi w oczy.

Masochistycznie wlepiał wzrok w tłum na dole, pragnąc jakimś cudem złapać spojrzenie Callisto. Niestety nie widział nigdzie przyjaciela. Elfy wyglądały jak rój mrówek, zbity, mały i zbyt ruchomy, aby rozpoznać w nim jednostki.

Nie ujrzał momentu, w którym jeden ze zwerbowanych więźniów spojrzał na niego z bólem w oczach i odwrócił wzrok.

***

Wreszcie nadeszła pora Callisto. Uzbrojono go w ciężką metalową zbroję, dano mu do rąk tarczę i włócznię i wysłano wraz z innymi wojownikami do walki. Musieli przedrzeć się przez wzniesienia pełne surowych, czarnych skał pokrytych brudnym śniegiem. Z góry napływała na nich fala wrogich wojsk.

Wojowników była cała masa. Elfy Snieżne stanęły w gotowości na atak, a gdy wreszcie Florianie natarli, zaparli się w ziemi i odbijali tarczami ciosy.

Byli w o tyle dobrym położeniu, że z litej skały nie było mowy o wyrośnięciu pnącz, z których słynęły Elfy Flory. Musieli walczyć wręcz, bez magii. Niektórzy wojownicy atakowali lodem.

Elfów Flory jednak było zbyt dużo. Otoczyli wojsko Elfów Śnieżnych i napierali też z boków. Dowódca rozkazał rozłożyć siły tak, aby wojownicy utworzyli ścianę blokującą wrogów z każdej strony. W ten sposób Callisto wysunął się bardziej na przód. Jego serce biło niewiarygodnie mocno pod wpływem adrenaliny.

Nie miał nawet czasu, aby zrobiło mu się przykro, że walczy za obcą Krainę, która go zniewoliła, bez przyjaciela, którego stracił.

Synowie Dnia i NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz