Zafina
Było więcej osób niż przypuszczałam. Willa rodziny Tognazzi była ogromna, posiadała również duże podwórko ogrodzone żywopłotem. Basen, który swoją drogą miał piękny odcień błękitu, był w kształcie takiej jakby fasolki. Drzewka robiły mini lasek, trawa miała bardzo intensywny kolor zieleni, a pojedyncze kwiatki dodawały uroku. Sama w sobie willa utrzymana w bieli i szarościach, z dużymi oknami i płaskim dachem. Różniła się od tej, którą mieli we Włoszech, natomiast dom mój i ojca był o wiele mniejszy, bardziej przytulny. Charles uważał, że na dwie osoby nie potrzeba ogromnej rezydencji, ponieważ wszelkie większe uroczystości lub bale miały miejsce w rezydencji Tognazzi.
Wracając. Było więcej osób niż przypuszczałam! Tłumaczyli nam, że będzie tylko kilka dobrze nam znanych przyjaciół rodziny, i koniec.
Od razu, gdy ochroniarze otworzyli mi i ojcu drzwi prowadzące do wnętrza domu, zauważyłam przepych. Kelnerzy, mnóstwo ochrony, wieczorowe suknie i idealnie dopasowane garnitury, nawet jebany czerwony dywan! Poznałam tylko kilku znanych twarzy, reszta nie wiedziałam nigdy na oczy.
I naprawdę nie chodziło mi o to, że jest tak dużo osób i mnie to krępuje. Nie. Razem z Gabrielem musieliśmy podwójnie się wczuć. Nie ma tu tylko przyjaciół ojca i Lucasa, którzy przymknęliby oko, gdybyśmy źle udawali. Są tu również ludzie, którzy będą patrzeć na każdy nasz gest. Może nie są największymi wrogami jakich mamy, ale sama ich obecność tutaj nie świadczy o niczym dobrym. Tata zawsze mi powtarzał, że nie muszę znać wszystkich członków Organizacji, a tylko tych, którzy ufają nam, a my im. Super.
- Dlaczego tu jest tyle ludzi, tato?
- Jak wiesz, Zafino, nie wszyscy nam ufają, a gdy tylko obiło im się o uszy, że bierzecie ślub musieli to sprawdzić.
- I ot tak się wprosili na naszą prywatną imprezę? Tak można...?
- Teoretycznie nie, lecz wasze wesele będzie wielkim wydarzeniem wśród całej Organizacji, więc ich też to dotyczy. Nie mamy podstaw, aby ich stąd wyrzucić, córeczko - szepnął i wyciągnął po raz kolejny w moją stronę swoje ramię, które przyjęłam. - Musicie się wczuć.
- Mhm.
- Wiem, że na razie jest ciężko, ale pozwól mu poznać swoje wnętrze. Gabriel to naprawdę dobry chłopak, uwierz mi.
Skinęłam głową w stronę jakiegoś typa w garniturze. Jego wyraz twarzy wyrażał powagę.
Zaczęłam rozmyślać nad słowami ojca. Kiedyś, gdy byliśmy mali bardzo lubiłam Gabriela. Bawiliśmy się cały czas. Ciężko było nas rozdzielić. Sytuacja się zmieniła, gdy zaczęliśmy chodzić do szkoły, był on strasznie nieznośny, ale teraz? Teraz ma prawie dwadzieścia jeden lat i mógł się zmienić. Nadal jest narcystyczny, lecz jego faza na ośmieszanie mnie raczej minęła. Po chwili doszłam do wniosku. Jestem pewna. Chcę spróbować i robić wszystko co w mojej mocy, aby każdy nam uwierzył. Chcę tego.
Ojciec zauważył, że się zamyśliłam. Szturchnął mnie, wzywając mnie na ziemie. Na przeciwko nas szli Lucas Tognazzi i jego syn, Gabriel. Nie zbyt wiedziałam co teraz zrobić. Ludzie patrzyli na nas, a w szczególności na mnie i Gabriela. Co ja mam teraz zrobić?!
Chłopak natomiast wiedział co zrobić albo tylko sprawiał takie wrażenie, bo po chwili podszedł do mnie, chwycił mnie w talii i złożył szybki pocałunek na moim policzku.
- Witaj, porzeczko - szepnął.
Po sekundzie odsunął się, lecz nadal był blisko mnie. Spojrzałam na ojca, który uśmiechał się szeroko, a następnie na pana Tognazzi, który równie szeroko się uśmiechał, więc i ja to zrobiłam. Tym razem Gabriel wysunął ramię, które szybko przyjęłam. Czułam się... Dziwnie. Idąc tu, nie byłam na to jeszcze gotowa. Ale dam radę. Musimy.
*~*~*~*~*~
1/2
Dajcie znać co sądzicie! <3
I byłabym wdzięczna, gdybyście polecali lub rozgłaszali tą książkę. Ma mało wyświetleń i ma małą liczbę odbiorców. Wystarczy chociażby, że pokażecie ją znajomym! Z góry wam dziękuję, miśkiii!!! <3333
CZYTASZ
We were born to love ourselves
Roman d'amourOna - Zafina Cabras - zostaje zmuszona do małżeństwa z synem przyjaciela jej ojca. Dziewczyna jak i chłopak - Gabriel Tognazzi - nie chcą tego. Nienawidzą się od małego, jak mieli wziąć nagle ślub? Postanowili udawać. Każdy gest, buziak w policzek...