Stresowałam się od samego rana. Przygotowywałam się kilka lat na ten dzień. Pracowałam w pocie czoła, ucząc się pilnie trucizn, odtrutek i panowania nad emocjami.
Odkąd tu jestem, nie używałam amuletu ochronnego. Miałam go zdjąć od razu, przy naszym pierwszym spotkaniu. Mistrz nauczył mnie panowania nad sobą, a nie blokowania niechcianych uczuć. Każdy z nas doświadcza negatywnych emocji, kwestia tego, by nie kierować ich na innych.
Gdy to robimy, konsekwencje mogą być bardzo nieprzyjemne. W zależności od poziomu naszego gniewu i intencji, dana osoba może oszaleć, zachorować lub umrzeć. Tak najprościej ujmując.
Tak naprawdę istnieje bardzo szeroki wachlarz naszych umiejętności. Dlatego najczęściej jesteśmy po prostu zabijani, nie dożywając pełnoletności. Okrutne. Mnie czekałby podobny los, nie wiem dlaczego tak długo żyłam.
To był czysty przypadek?
Moje ciało pokrywały blizny i oparzenia, tak się zdarza, gdy źle dobierze się proporcje. Nie leczyłam ich specjalną maścią, chciałam mieć pamiątki. Był ze mnie dumny, widziałam to w jego oczach. Zajmował się każdą jedną w odpowiedni sposób, jakbym dostawała za to nagrodę.
Nasze relacje wybiegały znacznie od tych czysto mentorskich. W sumie możnaby nazwać to nauczaniem, w końcu to on wszystko mi pokazał i uleczył moje złamane serce. Dziś czuję się zupełnie inną osobą, silniejszą i pewną siebie.
Nie było między nami uczuć, raczej czysta fizyczność. Oboje nie chcieliśmy tego rozwijać. Jego serce od dawna było martwe, rozumiałam go. Oni złamali nasze serca. Idris sypiał z jego ukochaną, a Matras na złość jemu, ze mną. Nie interesowało mnie to za bardzo, o ile było mi dobrze.
Młodość jest pełna naiwności. Łatwo nazwać coś miłością, gdy otrzyma się kilka miłych gestów i słów. Dziś jestem tym zażenowana, mam nadzieję, że o tym zapomniał. Na pewno tam się zjawi, jako Wybitny, będzie oceniał moje postępy i razem z innymi zdecyduje czy zasługuje na poziom siódmy.
Czułam ciepłą dłoń na swojej talii, jego nos przesuwał się po moim karku, przez co odruchowo odchyliłam głowę na bok.
- Potrzebujesz rozluźnienia? - wymruczał przy moim uchu.
- Nie martwię się egzaminem, dobrze mnie przygotowałeś - zaśmiał się cicho.
- Nadal o nim myślisz? Strata czasu, dobrze o tym wiesz - powiedział lekko.
- Wiem - odparłam - Nie widziałam go cztery lata, to po prostu sentyment do poprzedniego mentora.
Mieszkałam u niego pięć lat, ucząc się uzdrawiania, to szmat czasu. Zabrał mnie z sierocińca, gdy miałam dwanaście lat. Nie spodziewałam się tego.
Zawsze był dla mnie dobry, dlatego niefortunnie się w nim zakochałam, a przynajmniej tak wtedy myślałam. W moich oczach nadal pozostaje dobrym człowiekiem i niesamowicie utalentowanym uzdrowicielem.
- Gotowa? Zaraz wyruszamy, przygotuję konie - szedł w stronę drzwi i nie odwracając się, dodał - Skup sie na tym, co ważne.
Przebrałam się w czyste ubranie. Szarość, zastąpiłam czernią, którą nosił mój nowy mistrz. Pasowała do mnie bardziej, odzwierciedlała nie tylko profesję, ale także moje wnętrze. Moje włosy miały kolor głębokiej czerni, więc pasował. Schowałam warkocz pod kapturem płaszcza. Założyłam przez głowę moje insygnia z liczbą sześć.
Po dzisiejszym dniu wreszcie zajmę się poważniejszymi zleceniami. Męczyły mnie już drobne zadania, chciałam jakiś wyzwań, poważnych chorób. Może nie to co Matras, on potrafi być kilka dni zamknięty w swojej pracowni. Nie wychodzi z niej, dopóki nie opracuje specyfiku.
CZYTASZ
Uzdrowiciel
RomanceIle razy można pokochać tę samą osobę? Sama zadaję sobie to pytanie i choć kiedyś twierdziłam, że wiele, dziś już nie jestem tego taka pewna. Mój limit wynosi trzy, więc lepiej się postaraj, Idris.