20. Idris

51 3 0
                                    

To była moja ostatnia nadzieja. Nie wiedziałem już co dalej robić. Minął okrągły rok. Szukałem jej wszędzie, osobiście i przez znajomości. Każda jedna osoba, która miała u mnie dług, musiała go spłacić.

Nie potrafiłem na niczym się skupić. Nie było już ani jednej, ani drugiej, zostałem całkiem sam. Świadomość tego przytłaczała mnie, dokładając ciężar bólu i straty.

Sokół już nie wyczuwał mojej krwi i nie ruszał się z miejsca gdy wymawiałem jej imię, a to mogło zdarzyć się tylko w dwóch przypadkach. Naznaczyć mnie nie mogła, musiałaby to zrobić osobiście, więc wygląda na to, że nie żyje. Ta druga myśl wywoływała ogromne ataki paniki, których nie potrafiłem opanować.

Jej wszystkie ubrania i zapiski zostały, zabrała tylko swój sprzęt i pierścień od Matrasa. Nie wzięła niczego, co mogłoby jej o mnie przypominać. Wszystko co jej podarowałem, leżało na stole w jej pokoju.

Znów się nie popisałem, ale dlaczego tak zareagowała? Ta reakcja była przesadna i irracjonalna. Chciałem z nią porozmawiać później, a nie by odeszła na dobre. Czuję ucisk w klatce piersiowej. Potrzebowałem jej teraz w moim życiu bardziej, niż kiedykolwiek.

Kocham ją. Wiedziała to, mówiłem to wiele razy. Chciałem, by miała pewność, co do moich słów. Pokazywałem jej to na co dzień, jak tylko umiałem. Starałem się, ale najwidoczniej za mało.

Była pierwszą kobietą w moim życiu, nie miałem doświadczenia i to praktycznie w niczym... Popełniałem masę błędów, ale myślałem, że nasze uczucia są ponad to.

Mogła palnąć mnie w łeb i powiedzieć wprost co robię źle, poprawiłbym się. Nie jestem przecież głupi, tylko brak mi wiedzy w tym zakresie. Wytrzymałbym nawet dotykanie mojej gołej skóry, gdyby tego chciała. Tyle właśnie mógłbym dla niej zrobić.

Dobra, dwa wdechy.

Stanąłem przed mosiężnymi drzwiami i zapukałem metalowym uchwytem, czekając jak na wyrok.

- Spierdalaj stąd - powiedział od razu, na co miałem ochotę się zaśmiać.

- Jest tutaj? - musiałem chociaż wiedzieć czy żyje.

- Wiedziałem, że w końcu coś zjebiesz, czekałem na to - zmierzył mnie z obrzydzeniem - Wszystkie kobiety mi pierdolisz, co w sobie takiego masz, że zawsze wybierają ciebie? To zgrywanie niedostępnego czy może ten brak ogłady życiowej?

Wzdychnąłem tylko, znał mnie na wylot, nie było sensu zaprzeczać.

- Ecin nie żyje.

- Wreszcie zdechła, podstępna suka. Zrobiła wszystko byś został sam, a ty jak ślepiec tego nie widziałeś - wysyczał - Wiem co się stało, bardzo dobrze wiem - zmrużył oczy - Wybrałeś ją, zamiast kobiety, która nosiła twoje dziecko. Masz co chciałeś, nie jest mi ciebie żal.

Obrażał i wyklinał mnie dalej, gestykulując przy tym groźnie, ale ja już nie słuchałem. Linia między moimi brwiami pogłębiała się coraz bardziej, aż w końcu nie wytrzymałem.

- Dziecko?

- Nawet tego nie zauważyłeś? Ja zauważyłem już na północy, była blada i wykończona. Od razu zapytałem ją o powód. Nie dziwię się, że nie chciała ci powiedzieć, też bym nie chciał takiego ojca.

- To niemożliwe - patrzyłem na niego jakby to on choć raz był idiotą.

To nie może być prawda.

- Mam ci tłumaczyć skąd się biorą dzieci? Nawet tego nie wiesz?! - założył ręce na klatce piersiowej, przewracając oczami.

UzdrowicielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz