Rozdział XXVII

76 5 0
                                    

Draco dużo myślał o temacie ich ostatniej kłótni z Harrym. I nie chodzi tu o Quidditcha, tylko o byciu podwójnym agentem, który wszedłby w szeregi Stowarzyszenia Spokojnej Śmierci.
W jego głowie zaczęły się pojawiać sugestie, że w końcu robi to dla wyższego dobra, że w końcu się na coś przyda. Jednak ciągle głośniejszy był lęk przemawiający przez niego w postaci bycia lekko poddenerwowanym przez cały czas.

Czasami dziwił się, że Potter nie wywalił go na bruk. Bał się tego, że straci kontrolę, którą aktualnie miał. Gdy był w szeregach Czarnego Pana nie miał żadnej kontroli. Był zastraszany
i torturowany za nieposłuszeństwo, albo chociaż pomyślenie o nim. To było straszne i bał się, że powróci.

Zaczynał się wrzesień, a nadchodząca jesień była coraz bardziej odczuwalna. Padało, wiało i nie dało się wyjść na dwór bez choćby swetra. Mimo wszystko Malfoy lubił jesień.

Harry jak codziennie wyszedł do pracy
i na powitanie już został wezwany na interwencję w Brighton. Rodzina półkrwi została zaatakowana.

Napastnicy wkroczyli do domu i zabili ośmioletniego chłopca. Jego matka zaczęła krzyczeć, a Stowarzyszenie szybko uciszyło ją Cruciatusem. Za poleceniem swojej małżonki, mężczyzna schował się i wysłał patronusa do przyjaciela pracującego w ministerstwie.

Szukali go, a on nie wiedział, dlaczego, po co i jak mają go zabić. Aurorzy przybyli na miejsce z Harrym na czele
i rozpoczął się wyścig, kto pierwszy znajdzie schowanego mężczyznę. Potter poczuł łzy w oczach widząc matkę we krwi tuląca martwe ciało własnego dziecka. Wyglądało to trochę jak pieta.

Ze Stowarzyszenia przybyło sześciu,
a aurorów było dziesięciu. Jednego udało się im pojmać i od razu deportować do ministerstwa, żeby czekał na przesłuchanie.

Kiedy ich oponęci rzucali zaklęciami niewybaczalnymi i klątwami, oni starali się wykorzystywać zaklęcia tarczy
i atakować niegroźnymi zaklęciamy, bo na klątwy nie było czasu. Chodziło tylko i wyłącznie o mężczyznę do znalezienia.

Nagle Harry usłyszał jak stołek w kuchni hałasuje jak podczas odsuwania. Zaczął tam biec, ale niestety nie tylko on to słyszał i nie on był pierwszy. Zakapturzona postać wyciągła różdżkę
i rzuciła Petrificus Totalus, czego Wybraniec się nie spodziewał i padł na ziemię. Usłyszał jedynie:

- Dziękujemy za wybranie naszych usług i spokojnej śmierci życzę - postać brzmiała jak uśmiechnięta cały dzień recepcjonistka

Przyłożyła mężczyźnie chusteczkę nasączoną jakimś płynem, a on ostatnie co zobaczył to była rozmazująca się jej twarz. Postać pobiegła dalej, żeby deportować się stąd niezauważenie.

Przeszła obok niego i niewerbalnie rzuciła Finite, a Harry znów mógł się ruszać. Zanim wstał usłyszał trzask aportacji i nikogo obok nie było poza teraz już zwłokami mężczyzny. Potter sprawdził mu puls i przy pomocy Wingardium Leviosa podniósł chusteczkę, żeby dać ją do zbadania pod kątem substancji jaką była nasiąknięta. 

Wtedy w jego stronę poleciało jedno
z zaklęć niewybaczalnych, ale przeleciało tak szybko, że nawet nie zdążył go rozpoznać. Odwrócił głowę
w stronę skąd leciało, a tam stały trzy zakapturzone postacie celujące w niego różdżką:

- Mógłbyś się w końcu poddać, Potter! - wykrzyczała jedna z nich o cienkim, ale męskim głosie. Osoba obok szturchnęła mówiącego w żebra, a ten odchrząknął

- Jest trzy na jednego i jakiegoś martqego anonima - powiedział ten, który szturchnął poprzedniego

- Ten anonim miał rodzinę, a teraz jego żona została sama! - odparł Harry zdenerwowany - Jesteście Potworami!

I'll keep you in my memory//drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz