Jeszcze chwila i będziemy na miejscu. Jesteśmy tak blisko, a zarazem daleko. Czułem się jakbym oddalał się od celu, co jeśli ich tam już nie będzie? Skręciłem mocno w prawo i już po chwili zbliżałem się do małego domku. Widziałem świecące się światło w oknach więc skręciłem dla bezpieczeństwa w las. Zaparkowałem i wysiadłem z samochodu, Matt zrobił to samo. Rozglądałem się i obserwowałem okolice, podczas gdy Matt szykował sprzęt. Ruszyliśmy w stronę domku, w którym jedynie na dole gdzie znajdowała się kuchnia i salon świeciło się światło, zero dźwięków jedynie nasze kroki i las. Ostrożnie obeszliśmy cały domek rozglądając się w okół oraz w okna. Nikogo nie było widać. Zwątpiłem. Odwróciłem się w stronę Matta, który wyglądał na przerażonego faktem, że nikogo nie widzieliśmy. Jedyne co nam zostało to dostanie się do środka, wróciliśmy przed dom, gdzie ostrożnie nacisnąłem klamkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Powoli skradając się weszliśmy do środka, pierwsze co rzuciło mi się w oczy były dziury w ścianach od strzałów, do kogo strzelali? Rozdzieliliśmy się Matt poszedł do salonu, a ja do kuchni. Kuchnia wyglądała jakby przeszło przez nią tornado. Nóż na podłodze ze śladami krwi, na pięknych ścianach lekko zielonkawych były widoczne takie same dziury. Przy telefonie leżało na podłodze leżące krzesło z zerwaną liną oraz resztkami taśmy. Byli tu, ale nie tylko oni. Może Devonowi się udało. Bo kto inny mógł by zaszczycić ich strzałami. Zajrzałem do salonu gdzie zauważyłem klęczącego przy kanapie Matta. Odwrócił się do mnie kiedy mnie usłyszał przez co zauważyłem przedmiot jaki trzymał w dłoni. Rozejrzałem się ostrożnie po salonie wzrokiem, też wyglądał jak jakieś jedno wielkie pobojowisko. Ponownie wróciłem wzrokiem do Chłopaka, który zaczął iść w moją stronę, żeby pokazać mi bliżej przedmiot, który znajdował się w jego dłoni.
—Nie wiem co tu zaszło ale nie pokoi mnie fakt znalezienia telefonu w krwi.
—Wiesz czyj to może telefon?
—Nate to XandraSpojrzałem na niego wzrokiem pełnym współczucia. Zaczynałem lekko panikować, choć coś mi podpowiadało, że żyją. Skierowaliśmy się na piętro gdzie był stan domu zachowany. Usiadłem na chwilę na schodku by się lekko uspokoić. Matt zrobił to samo co ja lekko się rozglądając miał łzy w oczach. Zawaliłem, tak mocno spierdoliłem sprawę. Jak mogłem do tego dopuścić, przecież jej obiecałem.
—N...Nate?
Odwróciłem się gwałtownie na dźwięk tego delikatnego głosu. przy wejściu do jednego z pokoi stała przerażona blondynka. Hannah, moja Hannah stała właśnie tu. Podniosłem się powolnym ruchem tak aby jej nie wystraszyć. Bałem się że może mi uciec, jak spłoszona myszka. Spojrzałem się na nią pełnym nadzieji wzrokiem na co dziewczynka odwróciła wzrok i popłynęła jej pierwsza łza.
—Jeśli myślisz, że oni tu są to przykro mi, ale..-wzięła głęboki wdech i spojrzała się prosto na mnie.-Najpierw było słychać strzały, krzyki...po chwili samochody i zniknęli.
Przytuliłem do siebie dziewczynkę, przez co odrazu się rozpłakała, bała się tak jak ja. Gdzie oni mogli pojechać niby. Usiadłem zrezygnowany na schodku i schowałem głowę pomiędzy kolana. Irytowało mnie już to, chciałem koniec, spokój. Nie wymagam chyba, aż tyle, żeby mi tak życie utrudniać do diabła. Poczułem malutką dłoń na moich plecach, oraz usłyszałem cichutkie podśpiewywanie. Hannah zawsze próbowała mnie pocieszać, zawsze robiła to tą swoją metodą, przeważnie działało, ale nie tym razem. Tu nie chodziło o zwykłe pobicie się, pozbycie się kogoś. Tu chodziło o rodzinę, przyjaciół. Byli w niebezpieczeństwie i to wszystko z mojej winy. Matt gdzieś na chwilę poszedł, nie przejmowałem się tym za bardzo bo słyszałem dokładnie każdy jego ruch choć go nie widziałem, z kimś rozmawiał przez telefon, ale nic nie rozumiałem. Czułem się jakbym bym nie widzialny. Po chwili wbiegł szybkim tempem na górę.
—Mamy ich. Devon ma wyszczekaną blondynkę oraz wiecznie głodnego miłośnika mandarynek. Tylko problem mamy jeden nie ma Holly.
Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem. Nie ma jej, dlaczego zawsze wszystko musi być przeciwko mnie. Matt jeszcze coś do mnie gadał, ale nie byłem w stanie się skupić na jego słowach, jedyne co udało mi się wychwycić to to że jedziemy ich chyba przesłuchać i dlatego kierowaliśmy się właśnie w stronę samochodu. Tym razem to Matt uznał bo coś tam tłumaczył, że zero ze mną kontaktu czy coś i mam się zająć Hannah.
Średnio rozumiałem sens jego wypowiedzi, ale siedziałem z wtuloną we mnie blondynką na tyle wozu. Przyznam się trochę, że mi się usnęło, ale nie tylko mnie bo mojej małej towarzyszce też się przysnęło. Obudził nas dźwięk klaksonu oraz trzasku drzwi. No chyba go coś boli, że ja teraz wstanę i gdzieś pójdę, za dobrze mi się spało.—Nate wyłaź z wozu w tej chwili.
—Za pomnij ja idę spać!
—Czy ty jesteś normalny? Idioto nie mamy czasu.
—Kurna faktycznie, Hannah wstajemy.Biegiem ruszyłem z samochodu, znajdowaliśmy się pod jakimś domem. Rozejrzałem się w okół siebie i zauważyłem po swojej prawej stronie dosyć duży i przepięknie prezentujący się ogród, za to po mojej lewej stały trzy samochody, jeden doskonale znałem, było to samochód Devona. Obok mnie pojawiła się moja siostra oraz Matt i ruszyliśmy do środka, w drzwiach powitał nas Devon. Który tylko kiwnął na nas głową i przepuścił nas abyśmy mogli skierować się do salonu, gdzie czekała na nas Lea oraz Xander.
—Nie mam czasu muszę jechać szukać Holly.
—Nate uspokój się, usiądź. Wiem gdzie ona jest i za niedługo się tu pojawi, ale musi przejść badania, czy nic się nie stało dziecku.Zamilkłem czy on właśnie mówi mi, że Holly żyje, wie gdzie ona jest. Dlaczego mnie wcześniej okłamał, że nie ma jej.
—Pewnie myślisz, że cię okłamałem, ale to nie prawda. Jej tu nie ma jest w szpitalu pod czujnym okiem naszych ludzi. Nate zrozum, Holly to moja przyjaciółka więc muszę zadbać, aby nic jej się nie stało. Ty zawiodłeś już raz ją i to się zdarza, ale do póki Will nie zginie, nie będzie z tobą bezpieczna.
CZYTASZ
KILLER 2
Dla nastolatkówZastanawialiście się kiedyś jak odróżnić sen od rzeczywistości? Macie wrażenie, że wasz świat się zawala? Wasz grunt pod nogami znika? Nie wiecie co macie zrobić, zaczynacie się bać i ufać każdemu kto wyciągnie do was rękę, ale czy tak powinno być...