Rozdział 28

1.4K 187 36
                                    

Vince

W moim życiu mógłbym wymienić kilka dni, które nazwałbym jednymi z najgorszych.

Dzień w którym dowiedziałem się o śmiertelnej chorobie mojej mamy.

Dzień w  którym umarła.

Dzień w którym straciłem swojego najlepszego przyjaciela, który przedawkował morfinę oraz kokainę i umierał w konwulsjach na moich oczach, a ja nic nie mogłem zrobić, oprócz czekania na pogotowie po które zadzwoniłem.

Dzień w którym przedawkowałem leki nasenne w wieku siedemnastu lat i trafiłem na intensywną terapię, i te wyrzuty sumienia gdy widziałem mojego ojca pogrążonego w żałobie po utracie żony, siedzącego przy łóżku szpitalnym swojego jedynego syna.

Dzień, kiedy lekarz stwierdził u mnie depresję i stany lękowe, oraz uzależnienie od tabletek uspakajających.

Teraz mogłem dodać do tej listy dzień w którym straciłem na stole operacyjnym pierwszą pacjentkę i jej nienarodzone dziecko.

Cóż, jako dzieciak miałem ze sobą naprawdę sporo problemów.

Nie byłem grzecznym chłopcem.

Odkąd rodzice zabrali mnie w brew mojej woli do Japonii w której nie umiałem się odnaleźć i nie chciałem mieszkać, zacząłem się buntować i wypadłem w złe towarzystwo. Wdawałem się w bójki, chodziłem na imprezy na których robiłem naprawdę głupie rzeczy, sypiałem z przypadkowymi dziewczynami, piłem, wciągałem różne gówno, które robiło bałagan w mojej głowie.

Byłem nastolatkiem – miałem piętnaście, szesnaście lat i najlepszego przyjaciela – Conniego.

Razem z nim piłem, paliłem, wciągałem i imprezowałem. Razem z nim podrywałem dziewczyny i robiłem te wszystkie głupie rzeczy o których wspomniałem. Aż do dnia kiedy on przesadził z narkotykami i zasłabł w łazience jednego z klubów  w Tokio.

Byłem przerażony gdy patrzył na mnie niewidzącym wzrokiem, trząsł się, z ust leciała mu piana z krwią, po prostu… Umierał.

Miał wtedy szesnaście lat, tak jak ja.

Zadzwoniłem po karetkę.

Przyjechali za późno.

Mogłem tylko trzymać go w ramionach  i patrzeć jak odchodzi. Nic więcej nie potrafiłem zrobić, i nie umiałem sobie tego wybaczyć. Cały czas o tym myślałem.

Przedawkował, owszem, niektórzy powiedzieliby – sam był sobie winny. Ale to nieprawda.

Uzależnienie jest chorobą, a on był tylko głupim szczeniakiem. Był zagubiony, samotny i do cholery nie zasłużył na taki koniec - zasłużył na dużo, dużo więcej, ale go zawiodłem. Mogłem coś zrobić, cokolwiek. Powinienem być odpowiedzialny, pomóc mu zamiast z nim ćpać i pić.

Czułem się winny tej śmierci i nigdy nie zapomnę widoku jego przerażonych, załzawionych oczu. Ten obraz miał mnie prześladować do końca życia, na co w pełni zasłużyłem.

Później zachorowała mama. Choroba szybko ją zabrała. Odeszła pozostawiając po sobie pustkę.

Nie chciałem się zabić – nie zrobiłbym tego mojemu tacie, ale cierpiałem i chciałem przestać czuć i myśleć  - pragnąłem jedynie zasnąć.

Nie pamiętam momentu w którym wziąłem tabletki, za to w pamięci utkwiła mi napuchnięta od płaczu twarz mojego taty, która przywitała mnie gdy obudziłem się po kilku dniach śpiączki farmakologicznej w szpitalnym łóżku

Tata zabrał mnie do psychologa, później psychiatra zdiagnozował u mnie depresję.

Depresja to rak duszy – mawiają.

BliżejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz