Nielegał cz. 1

131 19 220
                                    

          Burt McGoldie wezwał ją do siebie z samego rana i bez słowa poprowadził do sali telewizyjnej – telewizyjnej jedynie z nazwy, bo wielki ekran zajmujący ćwierć ściany niewiele miał wspólnego z tradycyjnym telewizorem. Nawet nie próbowała zgadywać, do czego zmierza jej szef, bo poza zdawkową odpowiedzią na powitanie nie odezwał się już ani jednym słowem.

     – Będziemy oglądać poranny seans filmowy? – spytała, kiedy sadowiła się w jednym z wyściełanych miękko foteli, ale nie doczekała się odpowiedzi.

     Bez pośpiechu podłączał projektor i dopiero kiedy wszystko było już gotowe, a on usiadł w fotelu obok niej, odezwał się:

     – Zobaczysz nagranie z lotniska. Będziesz miała pięć minut, żeby powiedzieć mi, który z ludzi jest ruskim agentem. Od twojej odpowiedzi zależy, czy dam ci samodzielną sprawę.

     Odwróciła głowę w jego kierunku. Marzyła o własnym zadaniu, od kiedy Burt dwa lata temu po raz pierwszy przydzielił ją do jednego z agentów. Wtedy tylko w charakterze pomocy – kogoś, kto miał ogarniać papierkową robotę. Później stopniowo zaczął wysyłać ją w teren, ale to nigdy nie były samodzielne sprawy. Chciała się wykazać, ale szef ciągle jej na to nie pozwalał, mimo że przecież była dobra w tym, co robiła. A przynajmniej takie żywiła przekonanie. Teraz wreszcie się zdecydował. Nie rozumiała jedynie, dlaczego postawił taki dziwny warunek.

     – I jeśli odpowiem dobrze, to dasz mi sprawę, a jeśli się pomylę...

     – Nie pomyl się, a dostaniesz to, czego chcesz. – Wzruszył ramionami.

     – Po co ten quiz?

     – Bo chcę mieć pewność, że nie popełnię błędu, przydzielając ci zadanie. I że ty nie popełnisz błędu w trakcie pracy nad nim.

     – Pokrętne rozumowanie w szukaniu takich gwarancji – mruknęła. – Puść to nagranie.

     Na ekranie pojawił się obraz z kamery monitoringu w hali przylotów. Rozpoznała, że to LAX. Wpatrywała się w ludzkie mrowisko przesuwające się przed jej oczami na wielkim ekranie sali telewizyjnej. Potok ludzi, nieświadomych, że są nieustannie obserwowani przez chłodne, beznamiętne obiektywy kamer, choć nie były one w żaden sposób ukryte przed wzrokiem obserwowanych. Ale pasażerowie znanych i mniej znanych linii lotniczych nie zaprzątali sobie tym głowy. Żyli niedawno odbytą podróżą – może miesiącem miodowym, może wakacjami życia, a może tylko jakąś rutynową służbową delegacją, ale wszyscy napiętnowani niemalże w widoczny sposób symbolem dopiero co odbytego lotu, choć niewidzialnym, to nie mniej namacalnym i wyczuwalnym niż kolorowe nalepki na wszelkiego rodzaju walizkach. I wszyscy, niemal jakby się umówili, spieszyli się i podążali przed siebie w jakimś niecierpliwym podekscytowaniu. Tylko dzieci zdawały się odporne na to zbiorowe szaleństwo. One nie odczuwały presji pośpiechu. Rozglądały się ciekawie, ciągnięte za ręce przez opiekunów.

     Po mniej więcej minucie kamera wykonała zbliżenie, tak że trochę dokładniej pokazała ludzi przemieszczających się po hali. Można było rozpoznać wyraz ich twarzy, mimikę; całą paletę odczuć i emocji malujących się na obliczach.

     „Dziesiątki, setki ludzi. Setki ludzkich twarzy. Niczym szczególnym się niewyróżniających – pomyślała. – I z tej ludzkiej masy mam wyłowić tego jednego, o którego chodzi Burtowi. Wskazać właściwego faceta. Od tego zależy, czy puści mnie w teren samą. Pięć minut. Mam dokonać właściwego wyboru, bo jeśli się pomylę, to dalej będę włóczyć się na doczepkę z którymś z chłopaków. Albo nawet wyląduję za cholernym biurkiem..."

     – Zatrzymaj – powiedziała, a kiedy obraz znieruchomiał, dodała: – Blondyn w brązowej marynarce, po lewej stronie. Koło tej kobiety z nastolatkiem w okularach.

NielegałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz