Nielegał cz. 13

45 12 161
                                    

 *

         Niebo zasnuwały chmury, kiedy stała dwie przecznice na wschód od domu i czekała na samochód, który miał zabrać ją i powieźć w – dopiero teraz sobie to uświadomiła – bliżej nieznanym kierunku. Na miejscu znalazła się prawie kwadrans przed czasem i teraz każda minuta dłużyła się w nieskończoność, a sportowa torba trzymana na ramieniu, choć przecież lekka, z każdą chwilą wydawała się coraz cięższa. Z irracjonalną ulgą powitała znajomego buicka. Nie musiała nawet patrzeć na zegarek, była pewna, że przyjechał punktualnie o ósmej. Zatrzymał się miękko przy krawężniku, ale mężczyzna siedzący za kierownicą nie opuścił szyby, nie zaprosił do środka, nawet nie spojrzał w jej kierunku.

     „Cholerny sztywniak" – pomyślała z niechęcią, westchnęła bezgłośnie i wsiadła do samochodu. Torbę położyła sobie na kolanach.

     – Cześć – mruknęła.

     – Rzuć to na tylne siedzenie, czeka nas ponad cztery godziny jazdy – odezwał się.

     Oczywiście nie odpowiedział na powitanie i Jessie pomyślała, że widzi faceta zaledwie trzeci raz w życiu, a już zdążyła poznać pewne jego nawyki. Nie zapytała, dokąd jadą. Pewnie i tak nie by nie odpowiedział. Roadmaster potoczył się przez pustawe uliczki osiedla, gdzie się wychowała, a potem pojechali Bulwarem Lutera Kinga. Kiedy wjechali na międzystanową dwieście siedemdziesiątkę piątkę prowadzącą w kierunku południowym, Jessie zaczęła podejrzewać, że zmierzają do Miami. Poczuła się nieco rozczarowana, bo gdzieś tam w głębi duszy miała nadzieję, że wyjedzie z Florydy. Zwłaszcza że w akcencie agenta nie wyłapała charakterystycznego południowego przeciągania głosek ani specyficznej intonacji, więc założyła, że facet może pochodzić z północy. W każdym razie liczyła przynajmniej na wycieczkę do Virginii, bo kojarzyła, że tam CIA ma siedzibę. Tymczasem kierowali się na południe. A na południu znajdowało się jedynie Miami, a potem już tylko ocean. Utwierdziła się w przekonaniu, że właśnie tam się udają, kiedy się znaleźli na siedemdziesiątce piątce.

     W głowie uparcie grała jej piosenka Roxette Fading Like A Flower, choć nie umiałaby powiedzieć, dlaczego właśnie ta. Może przez to, że pewne wersy tekstu pasowały do sytuacji. Ale dlaczego w ogóle jakakolwiek melodia mogła się do niej przyczepić w tamtym momencie? Przecież w samochodzie agenta, którego imienia w dalszym ciągu nie znała, radio nie było włączone, jechali w monotonnej ciszy. Z czasem, kiedy już poznała tego człowieka wystarczająco dobrze, miała się przekonać, że podczas jazdy nigdy nie puszczał żadnej muzyki. Tego dnia nawet z nią nie rozmawiał – i to nieco ją niepokoiło. Nie mówiąc już o tym, że podróż dłużyła się przez to jeszcze bardziej. Mniej więcej w połowie drogi Jessie nie wytrzymała. Najpierw odwróciła głowę i przyglądała się mu przez chwilę, a potem powiedziała:

     – Skoro mamy tyle czasu, to się może wreszcie dowiem dlaczego ja?

     – Za dużo gadasz. To nie jest pożądana cecha u dobrego agenta.

     Zaśmiała się urywanie i z rozdrażnieniem.

     – Takie podejście nie zachęca mnie do współpracy.

     Spojrzał na nią przeciągle i mogłaby przysiąc, że widziała w tym spojrzeniu niezbyt starannie ukrytą drwinę.

     – Skąd pomysł, że powinienem cię zachęcać do współpracy? – rzucił.

     – Oczekuję czegokolwiek, co pozwoliłoby mi nie utwierdzać się z każdą milą w przekonaniu, że skończę gdzieś na dnie Zatoki, zjadana przez ryby i kraby.

     – Bagna Everglades nadają się lepiej.

     – Świetnie, bo właśnie tam zmierzamy, jak widzę – powiedziała z przekąsem. – Dlaczego ja? – powtórzyła z takim naciskiem, że mężczyzna tylko pokręcił głową, ale w końcu się odezwał:

NielegałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz