Nielegał cz. 11

35 9 147
                                    

          Po tej rozmowie Jessie dobre dwie godziny szwendała się uliczkami spokojnej i dość ładnej dzielnicy, gdzie mieszkała od urodzenia. Obojętnym wzrokiem spoglądała na mniej lub bardziej wypielęgnowane trawniki przed frontami mniej lub bardziej atrakcyjnych domów. Patrzyła na białe, drewniane ogrodzenia, wyższe i niższe płotki okalające niektóre posesje, na samochody zaparkowane na podjazdach i przy krawężnikach. Kiedy zaczął zapadać zmierzch, obserwowała zapalające się w oknach światła, które przedostawały się na zewnątrz zabarwione kolorem zaciągniętych zasłon lub ukazywały fragmenty wnętrz, kiedy zasłony pozostawały niezasunięte. I myślała, jak bardzo zazdrości tym wszystkim ludziom, którzy spędzali spokojne wieczory w ciepłym świetle żarówek, przy włączonych telewizorach, na wygodnych kanapach albo fotelach, a może przy wspólnej kolacji. I po raz kolejny nawiedzała ją ta natrętna myśl, powracająca jak echo odbite od skalistej góry, ta myśl towarzysząca jej przez większość dzieciństwa – że jakąś przewrotną ironią losu nie mogła cieszyć się tym, co było naturalnym udziałem tylu innych ludzi. A kiedy tylko pojawiła się perspektywa, że wymarzone od zawsze szczęście stanie się wreszcie jej udziałem, w brutalny sposób jej to odebrano, w niemalże ułamek sekundy, podczas gdy ci wszyscy ludzie dokoła mogli się cieszyć pełnią życia w sposób ciągły i nieprzerwany. I nie myślała o tym, że za tymi tak kusząco pięknie wyglądającymi oknami oświetlonymi kojącym blaskiem domowych lamp mogą się skrywać jakiekolwiek ludzkie dramaty. Widziała tylko to, co się ukazywało jej oczom jasno i wyraźnie. Świadomość była zbyt udręczona, by poszukiwać tego, co ukryte przed ludzkim wzrokiem, co mogło pozostawać tylko w domyśle.

     Kiedy tego dnia wróciła ze spaceru po okolicy – spaceru, który stał się próbą ucieczki od rzeczywistości, przekraczała próg domu z postanowieniem, że nie wróci do Gainesville. Przecież Ron zrozumiałby to jak nikt inny. Dokładnie tak, jak powiedziała babci – Ron by zrozumiał – i to stanowiło ostateczny i niepodważalny argument. Ale w takiej sytuacji pozostawała kwestia, co dalej zrobić z życiem. Ostatnie kilkanaście dni, te od powrotu ze szpitala, było do siebie monotonnie podobne. Puste, bezsensowne, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, rutynowo jednostajne. Jedyne wytchnienie dawał sen. Kiedy zasypiała, koszmar życia na jawie znikał na kilka błogosławionych godzin, za które słono płaciła każdego ranka przy przebudzeniu. Już w kilka sekund po tym, jak otwierała oczy, brutalna rzeczywistość kąsała aż po najdalsze zakamarki świadomości i wtedy przez kilka chwil pragnienie, by umrzeć, by przestać istnieć, stawało się silniejsze niż cokolwiek, co była w stanie odczuwać. Jak długo mogła w taki sposób funkcjonować? Bo przecież nie tylko w Gainesville, ale i tutaj każda ulica i nawet – do cholery! – każde źdźbło trawy miały twarz Rona.

     „Muszę wyjechać – myśl przyszła do głowy spontanicznie i bezwiednie niemal. – Muszę się znaleźć jak najdalej od tego koszmaru. Nie wiem, czy to pomoże. Ale pozostanie tutaj nie pomoże z pewnością. Nie mam innego wyjścia, nie mam żadnego innego pomysłu. I nawet jeśli ten nie jest dobry, to jest jedyny, jaki przychodzi mi do głowy. Więc powinnam się przekonać, zwłaszcza że wrócić mogę w każdej chwili. Tylko dokąd wyjechać? Jak sobie poradzić po wyjeździe...? Jak sobie poradzić, jeśli   n i e   wyjadę?"

     Pobieżnie i szybko przeanalizowała sytuację. Nie miała za wiele pieniędzy, a szczerze mówiąc, ledwie tyle, żeby kupić jakiś bilet – na nie przesadnie długą trasę – i może przetrwać kilka dni w tanim hotelu. Ale to wszystko. Musiałaby znaleźć jakąś pracę, jak najszybciej, zaledwie w ciągu kilku dni – w przeciwnym razie nie zdoła utrzymać się poza domem. Gdyby odłożyła wyjazd na jakiś czas, krótki, pozwalający zarobić parę dolarów, miałaby zdecydowanie większe pole manewru. Zarobić... Tylko gdzie? Przez chwilę próbowała zmusić umysł do podjęcia jakiegokolwiek wysiłku, żeby znaleźć pomysł na wyjście z sytuacji. Jedyne, co przyszło jej do głowy, to bar szybkiej obsługi Rory's Planet, gdzie pracował wspólny znajomy jej i Rona – Dexter. Postanowiła pójść tam następnego dnia. Nie zastanawiała się nad tym, że Dex jest tylko zwykłym pracownikiem, który stoi za barem, a fakt, że się znają, że Ron chodził z nim do liceum, w zasadzie w niczym nie pomoże, jeśli idzie o szanse na otrzymanie pracy. Ale nie miała żadnego innego pomysłu i chodziło tylko o to, żeby znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia.

NielegałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz