*
Weekendy okazały się najgorsze. Co z tego, że były wolne, że miała dla siebie całe dwa dni, jeśli właśnie przez to, przez brak zajęcia, myśli uporczywie krążyły wokół Rona. A to zdecydowanie nie było dobre dla mocno zmaltretowanej psychiki. Zauważyła destrukcyjny wpływ wolnego czasu już wtedy, w pierwszych dniach pobytu w Disneylandzie, dlatego sama organizowała sobie treningi – na strzelnicy albo na siłowni. Od agentów, którzy spędzali tu wolny czas, trzymała się z daleka. Nie chciała się narzucać, a poza tym obawiała się, że nie życzą sobie jej towarzystwa. Ale którejś niedzieli, po mniej więcej trzech tygodniach, kiedy kończyła obiad w kantynie, podszedł do niej Python i zaproponował, żeby zagrała z nimi w bilard. Był ostatnią osobą, po której spodziewałaby się czegoś takiego.
– Potrafisz grać? – spytał.
Niepewnie skinęła głową. Grywała czasami z Ronem, w jego domu – mieli tam pokój ze stołem bilardowym. Ron wytłumaczył jej ogólne zasady i pokazał, jak grać, ale nie była w tym szczególnie dobra i teraz przyszło jej do głowy, że może chcą zrobić z niej pośmiewisko i stąd to zaproszenie do wspólnej gry. Ale okazało się, że nie mieli złych intencji, zwyczajnie się ulitowali nad dziewczyną, która tkwiła tu praktycznie całkiem samotnie, a jej kontakty z innymi ograniczały się tylko do szkoleń i treningów.
– Musimy się zakumplować, dziecino, bo całkiem tu zdziczejesz – orzekł Viper, kiedy podeszła do nich w towarzystwie łysego osiłka. – Wielebny mówił, że brakuje ci pewności siebie. A to niedobrze. Trzeba będzie coś na to poradzić.
– Znasz jakieś dowcipy o czarnuchach? – spytał Partyzant i wyszczerzył perfekcyjnie białe zęby, które w jego ciemnej twarzy wydawały się jeszcze bielsze.
Spojrzała na niego nieco zakłopotana i wcale nieprzekonana, czy Partyzant faktycznie ma aż taki dystans do samego siebie i kwestii rasizmu. To był zdecydowanie drażliwy temat. Ale przecież sam McGoldie powiedział...
– Dawaj, dziecino! – zachęcił Viper. – Jako wpisowe.
– No to... – zaczęła, ciągle niepewnie. – Jakimi pionkami lubili grać w warcaby plantatorzy w Alabamie?
Usłyszała pomruk dezaprobaty i spojrzała na nich zdezorientowana. Czyżby to była podpucha? Chcieli sprawdzić, czy skorzysta z możliwości bezkarnego dokopania czarnoskóremu?
– Co tak delikatnie, dziecino? Ucz się pewności siebie. Walnij z grubej rury.
– Tylko że ja... Nie opowiadaliśmy sobie takich dowcipów...
– Dobra, chłopaki, dajcie jej spokój – zainterweniował Valentino. – Nie zyska pewności siebie, jeśli będzie ją stresować pięciu ponurych chłopów i czarnuch. Niech zagra partyjkę z Shiverem.
*
Z tygodnia na tydzień było coraz lepiej, a Charlie zaczęła się czuć w ich towarzystwie swobodnie i chyba bezpiecznie. W głębi duszy odczuwała wdzięczność do tych ludzi, że wnosili w jej życie trochę humoru i byli skłonni spędzać z nią czas. Dzięki temu także treningi z Pythonem stały się mniej stresujące, choć agent wcale nie zaczął stosować wobec niej taryfy ulgowej – ciągle trzymał swój surowy, czasami nawet nieco brutalny styl szkolenia. Ale nie miała tego za złe. Wiedziała, że tak trzeba, że to dla jej dobra. Największą sympatią darzyła Shivera. Różnił się nieco od reszty – spokojny i raczej małomówny – ale niesamowicie uzdolniony technicznie i bardzo miły w obyciu. Za to Shaggy nieodmiennie budził jej nieufność. Nie potrafiła wytłumaczyć, co takiego kryło się w tym człowieku, że wolała się trzymać od niego na dystans.

CZYTASZ
Nielegał
General FictionHistoria trudnego wkroczenia w dorosłość (choć absolutnie nie YA i NA) i zmagania się z demonami przeszłości, z motywami wywiadowczymi w tle. Również miłośnicy romansu znajdą tu wątek dla siebie. Akcja toczy się na przełomie lat 80. i 90. Publikacja...