Nielegał cz. 18

31 12 119
                                    

          Dzwonek do drzwi wyrwał ją z krainy wspomnień o początkach szkolenia. I zaskoczył. Nie spodziewała się gości, zresztą praktycznie nigdy ich nie miewała. Nikt z Siódemki jej nie odwiedzał, tylko Burt wpadał czasami, ale zdarzało się to tak rzadko, że mogłaby te wizyty policzyć na palcach. Poszła otworzyć przekonana, że to McGoldie. I aż ją zamurowało, kiedy za drzwiami zobaczyła Martineza.

     – Cześć – odezwał się niepewnie. – Mogę?

     – Co tutaj robisz?

     – Pomyślałem, że może jeśli wypijemy po lampce wina, to nasza współpraca ułoży się jakoś lepiej. – Uniósł butelkę, którą miał ze sobą.

     – Odszukałeś mój adres w bazie danych?

     – Jestem agentem, muszę umieć sobie radzić z pozyskiwaniem informacji – odparł z pogodnym wyrazem twarzy.

     – Wejdź – powiedziała niechętnie i było jej obojętne, czy Emilio wyczuje tę niechęć.

     Skwapliwie skorzystał z zaproszenia, więc założyła, że albo nie zauważył jej braku entuzjazmu, albo – co bardziej prawdopodobne – udawał, że nie dostrzega. Rozejrzał się po wnętrzu i jego twarz przybrała dziwny wyraz.

     – Dlaczego mieszkasz w takiej norze? – wyrwało mu się.

     – Norze? – powtórzyła. – Nieźle zaczynasz, Martinez. Od krytyki mieszkania, które bardzo mi się podoba i nie zamieniłabym go na żadne inne. Gratuluję, dobre posunięcie, jeśli przyszedłeś tu z zamiarem ocieplenia swojego wizerunku i polepszenia naszych relacji. Z tym że na twoim miejscu nie obiecywałabym sobie zbyt wiele.

     – Przepraszam... Mam trochę inny gust, to dlatego. Nie gniewaj się.

     – Twoja opinia nie ma dla mnie żadnego znaczenia – odparła zimno. – Powinnam cię wywalić za drzwi, ale wykażę dobrą wolę i się napiję tego wina. Pójdę po jakieś szkło.

     Skinął głową i postawił butelkę na stoliku obok kanapy. Charlie zniknęła za ażurowymi przegrodami oddzielającymi kuchnię od reszty pomieszczenia, a Emilio jeszcze raz się rozejrzał po wnętrzu. Podszedł do olbrzymich okien i wyjrzał na zewnątrz – widok należał raczej do standardowych; spokojna, niezbyt ruchliwa ulica, trochę zieleni, niewysokie budynku po drugiej stronie... Niespiesznym krokiem udał się w drugi koniec pomieszczenia. Stanął przed czymś w rodzaju półki, którą tworzył wystający gzyms powyżej atrapy imitującej kominek.

     „Jeśli kiedykolwiek będziesz w jej mieszkaniu, nie pytaj, kto jest na zdjęciu stojącym nad kominkiem" – przypomniał sobie słowa McGoldiego, które usłyszał, kiedy poprosił o adres swojej partnerki.

     Spojrzał na zdjęcie. Przedstawiało młodego, sympatycznego chłopaka z twarzą rozjaśnioną promiennym uśmiechem. Zwalczył odruch przesunięcia fotografii nieco w lewo, bo jego zdaniem stała nie w tym miejscu, co powinna, zaburzając harmonię na półce. Drgnął, kiedy tuż za jego plecami rozległ się głos dziewczyny.

     – Pewnie się zastanawiasz, kim on jest?

     W jej tonie wyczuwało się wyraźną zaczepną nutę.

     – Nie! Nie... Tylko rzuciłem okiem, ale to nie moja sprawa, kogo przedstawia.

     – Kogoś, komu banda meksykańskich skurwieli odebrała życie – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy, wyzywająco, wręcz agresywnie. Odwrócił wzrok. – Miał dwadzieścia dwa lata. To mniej niż ty, prawda?

     – Mniej – potwierdził bardzo cicho. Zastanawiał się, czy to jej brat, czy może jakaś inna bliska osoba. Tego McGoldie mu nie powiedział. – Przepraszam, że przeze mnie powróciły przykre wspomnienia.

NielegałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz