W zimno nocy

111 8 0
                                    

Wyszłam z hotelu cała zapłakana. Makijaż rozmazał mi się po policzkach, bo po powrocie nawet nie zdążyłam go zmyć.

A na sobie spódniczkę, sięgającą mi przed kolana i bluzę, w której znalazłam pomięty banknot. Dziesięć koron.

Może kupię sobie coś do jedzenia. Suchą bułkę z rana.

Nie wiedziałam gdzie mam iść. Nie wzięłam nawet telefonu.

Nie myśląc za wiele ruszyłam przed siebie. W zimno nocy.

Niedaleko miałyśmy do centrum.
W zasadzie pięć minut autem, ale piętnaście minut pieszo.

Trzęsłam się z zimna, mając nadzieję, że zaraz znajdę jakiś całodobowy sklep.

Szłam i szłam, bojąc się coraz bardziej i żałując, że zdecydowałam się uciec.

Mogłam zostać pod drzwiami pokoju, albo spróbować przeprosić Helen, za niewiadomo co. Choć to ja powinnam dostać przeprosiny.

Westchnęłam cicho idąc dalej.

Weszłam w jakiś park, patrząc ciągle pod nogi. Bałam się, że w ciemności przewrócę się o jakiś kamień i wtedy będzie nieszczęście.

Słyszałam kroki, ale je zignorowałam, uznałam, że mi się wydaje. Ale one zaczęły się nasilać.

Widząc neon jakiegoś sklepu przyspieszyłam.

Ktoś gwizdnął. Nie obracałam się.

Ktoś szarpnął mnie za nadgarstek
i zobaczyłam zarys twarzy starego mężczyzny, przez światło, które rzucał neon.

Śmierdział, on strasznie śmierdział.

Powiedział coś do mnie w swoim języku, ale nic nie zrozumiałam.

-No, sorry- pisnęłam po agnielsku, próbując mi się wyrwać.

Przycisnął mnie do wysokiego płotu obok i już wiedziałam, co mnie czeka.
Nie potrafiłam się mu wyrwać.

-Help!- krzyknęłam i gdy chciałam pisnąć, bo poczułam jego dłonie na moich pośladkach, ale drugą ręką zasłonił moje usta i zatkał nos, przez co zaczęłam się dusić.

Łzy napłynęły mi do oczu. Boże, czy ja umrę? Co jeśli on mnie zgwałci, a potem zabije?

Jezu, Jezu, Jezu...

Przygwoździł mnie do żelaznego płotu. Położył wolną dłoń na mojej kobiecości, ściskając ją.

Poczułam, że robi mi się nie dobrze. Straciłam siły na wyrywanie się. I tak nie miałam na to szans.

Zdarł ze mnie bluzę, a ja głośno załkałam.

Zaczął pieścić moje piersi, obiema rękami, a ja znowu mogłam oddychać.

Zebrałam się, aby krzyknąć i nawet udało mi się wyrwać pisk spod jego palców, ale natychmiast pożałowałam, bo dostałam bolesne uderzenie pięścią w brzuch.

Zgięłam się w pół z bólu. Spojrzałam w górę, było ciemno, nie widziałam jego twarzy. Łzy potokami spływały mi po policzkach.

Gwałtownie złapał mnie za gardło. Dusiłam się, gdy mnie dotykał.

Zobaczyłam mroczki przed oczami i pomyślałam, że to już mój koniec.

Nagle mnie puścił. Wzięłam głęboki oddech i opadłam na kolana.

Zobaczyłam, że ten potwór leży przede mną.

Ciężko było mi złapać oddech, ale jakoś nabierałam do płuc kolejnie niespokojne hausty powietrza.

Powoli spojrzałam w górę.

Zobaczyłam mężczyznę z jasnymi jak śnieg włosami i to jedyne, co udało mi się ujrzeć w ciemności.

Wyciągnął ręce w moim kierunku, od razu zakryłam się ramionami, błagając, by nic mi nie robił.

-Nie skrzywdzę cię- powiedział powoli w moim języku. Podniosłam na niego przerażony wzrok.

-Nie...- załamał mi się głos.

-Musimy zadzwonić na policję.

Wpatrywałam się w punkt ponad jego ramieniem.

Spuściłam wzrok na jego buty. Bardzo ostrożnie i powoli podniosłam się do góry, a on cały czas stał obok mnie.

Czułam się najgorzej na świecie.

Przed chwilą prawie zostałam zgwałcona przez jakiegoś mężczyznę, a teraz kolejny przypatruje się wszystkim moim ruchom.
Zadrżałam z zimna i ze strachu.

Mężczyzna o coś mnie zapytał, ale nie potrafiłam skupić się na jego słowach.

Nagle wykonał jakiś gwałtowny ruch, a ja odskoczyłam, bojąc się, że chce mnie skrzywdzić.

-Przepraszam, po prostu widzę, że ci zimno- okrył mnie swoją bluzą. Nie chciałam ubierać mojej, bo czułam na niej zapach tego oblecha.

Patrzyłam, jak leży ona pod płotem.

-Dziękuję...- szepnęłam, ciaśniej się nią okrywając. Mężczyzna wyciągnął telefon i zadzwonił na policję. Ja ciągle stałam obok, nie odpowiadając na jego pytania.

Nieco się uspokoiłam, bo on naprawdę chciał mi pomóc.

Przyjechał radiowóz i karetka,
w której mnie zbadali i przesłuchali. Byłam w zbyt wielkim szoku, by odpowiadać na jakiekolwiek pytania.

Policjanci wrzucili do auta mojego oprawcę.

Obok ciągle był ten blondyn, który mnie uratował. Jego imię rozmazało mi się, gdy przedstawiał się funkcjonariuszom. Wszystko mi się rozmazało.

Gdy po raz kolejny odpowiedział za mnie na jakieś pytanie, popatrzyłam na niego. Skądś go kojarzyłam. Te oczy. Te włosy.

Miał komin, który zakrywał mu połowę twarzy.

Panika i strach w końcu ustąpił
i mogłam odpowiadać na pytania medyków.

Dali mi wody, która mnie ożeźwiła
i przywróciła trzeźwość umysłu na tyle, że potrafiłam podyktować im numer siostry i adres hotelu.

Nagle przypomniało mi się o bluzie, którą miałam na sobie, bo mój tajemniczy wybawiciel odwrócił się by odejść.

-Hej- powiedziałam do niego.

-Hej- odpowiedział.

-Twoja bluza- powiedziałam po Niderlandzku.

-Zatrzymaj ją- nie widziałam jego ust, ale po jego oczach było widać, że lekko się uśmiechnął.

-Nie... Mogę twój numer? Potem wyślę ci ją jakoś kurierem, czy coś...

Chwilę się wachał.

-W porządku. Masz telefon...albo kartkę i długopis?

Wsadziłam dłonie do kieszeń spódniczki, w których nic nie znalazłam.

Cholera.

A karta pamięci za aparatu?

O kurwa.

Przerażona, zaczęłam panicznie przeszukiwać kieszenie, nic nie znajdując.

Zgubiłam ją.

Musiała mi wypaść podczas szarpaniny.

Popatrzyłam w górę, na mężczyznę, który patrzył na mnie pytająco.
Speszona odpowiedziałam:

-Nie, uhm. To może dam ci mój numer?

-Okej, to czekaj- wyciągnął telefon- już, możesz dyktować.

-Proszę pani, musimy panią odwieźć- powiedziała ratowniczka angielskim.

-Moment- odparłam i szybko dałam mu swój numer. Zapisał go.

-Dziękuję ci bardzo za pomoc- powiedziałam pospiesznie.

-Nie ma za co. Dobranoc.

______________________________________
Ten rozdział jest dedykowany Rozalii.

[Stara Wersja] Uratuje Cię | Joost Klein FanfikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz