Rozdział 28 - Spokój nigdy nie trwa za długo

77 9 8
                                    

--Oki--

Ręka nakurwia, wszystko poszło się jebać. Jestem.. Wkurwiony.... z drugiej strony. Może i lepiej. Jutro się zbieramy. Wracamy do domu.  Chociaż, strasznie boli mnie to, że pobyt tutaj był bez sensu. Skomplikowało to wszystko. Gato dobrze się bawi. Z pracowników robi mutanty, niezłą armię sobie już zrobił....  Nie jestem w stanie teraz mu nic z robić. Nawet gdyby poszedł ktoś ze mną. 

Leżałem na kanapie i tak rozmyślałem. Byłem już po robocie, a Chrisa nie było. Z resztą jak często na ostatnich dniach. Ciekawiło mnie gdzie on tak wychodzi i czy w ogóle wraca. Bo przez cały tydzień widziałem go może ze 3 razy i to na chwilę.... I czym ja się przejmuję? W końcu mam spokój! 

I tak zleciało mi do 20 przy książkach. W pewnym momencie usłyszałem drzwi do mieszkania, a po chwili Chris wszedł z jakimś chłopakiem na rękach lecąc w ślimaka. No no, i się wyjaśniło gdzie był przez ten czas. Zerknąłem znad książki. Chłopak mnie przyuważył, bo Chris był skupiony na czymś innym.

? - Chris?

Ch - Hmmm? 

? - Bo tu ktoś jest....

Ch - Co..? - I teraz popatrzył na mnie 

O - Nie przeszkadzajcie sobie - machnąłem niedbale ręką - w sumie to bardzo ucieszył mnie ten widok. W końcu mogę stwierdzić, że mam święty spokój - popatrzyłem Chrisowi w oczy 

Ch - Hum... - i po prostu poszedł do pokoju na górę. No, to chociaż jedno z Monto na plus hah...Chociaż... Mam wrażenie, że widziałem już gdzieś tego chłopaka.... Nie ważne.

Typ darł japę całą noc.... Dobrze, że jest ten balkon... położyłem sie na huśtawce

B - Czyżby Howell znalazł sobie inną zabawkę kicia? Czujesz się zdrazony? - A no tak, jeszcze on tu jest...

O - Nie. Czuję się wręcz wyśmienicie. A raczej czułem, dopóki cie nie usłyszałem. 

B - Kicia~ Zawsze możesz do mnie przyjść 

O - Po moim trupie

B - Też się nada hehe 

O - Czemu żyję pomiędzy takimi dziwakami... - przykryłem się kocem i w końcu zasnąłem.

Wstałem. W środku Chris siedział i pił kawę. 

- Było za głośno? - zapytał wrednie

- Trochę - też kawa - Zaraz się zbieramy. Chcę być już u siebie.

- Strasznie ci się spieszy

- Owszem. - i cisza, aż wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Overrain.

- Czyli co. Dasz mi znać, kiedy będziemy mogli juz do niego iść tak?

- Ta. 

- Dawet? 

- Raczej tak. Ale najpierw muszę tu trochę ogarnąć sprawy ze sklepem.

- Nie rozumiem po co ci on. Nie potrzebujesz tego....

- Niby tak. A jakoś nie umiem go nikomu oddać. 

- Co tam masz niby do zrobienia i tak nie siedzisz tam jak wcześniej

- Księgowa się pochorowała, mam dużo papierologii do ogarnięcia. - i nagle rozmowny. hah. 

- Nie potrafię cię zrozumieć..... - podjechałem pod jego dom

- Chris. Uważaj. - rzuciłem gdy wysiadał 

- Martwisz się o mnie?

- Nie. O siebie się martwię... 

Dziki PiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz