Rozdział 23

153 13 6
                                    

Pov:Regulus

Przebudzenie przyszło nagle, jakby z głębokiego snu wpadłem w twardą rzeczywistość. Moje serce biło zbyt szybko, a oddech był płytki, jakbym dopiero co wyszedł z długiego biegu. Leżałem obok Jamesa Pottera, który spał spokojnie, nieświadomy mojego niepokoju. Wszystko to wciąż wydawało się nierealne, jak coś z pogranicza snu i jawy.

Jeszcze wczoraj myślałem, że umrę tam na podłodze w salonie. Byłem pewny, że tam skończę — że nie ma ucieczki przed moją rodziną, przed jej oczekiwaniami, przed przemocą. A teraz? Teraz byłem tu, w łóżku Jamesa, z głową opartą o jego ramię. Coś, co w moich najśmielszych marzeniach wydawało się niemożliwe, stało się rzeczywistością. Ale w tej rzeczywistości krył się cień — wiedziałem, że to uczucie ulgi nie może trwać wiecznie.

Westchnąłem cicho, próbując wyciszyć swoje myśli. Wiedziałem, że nie mogliśmy tu długo zostać. Matka nie była osobą, która łatwo odpuszcza. Prędzej czy później przyjdzie do mojego pokoju aby kontynuować tortury, a kiedy to się stanie... nie będzie dla mnie ratunku. Nie mogłem na to pozwolić.

Delikatnie poruszyłem Jamesa, który w odpowiedzi otworzył oczy, mrugając zaspanym wzrokiem. Jego twarz była spokojna, choć wyraźnie widać było zmartwienie, kiedy spojrzał na mnie.

— Co się dzieje? — spytał cicho, próbując wstać na łokciach.

— Musimy się stąd wynosić — odpowiedziałem natychmiast, moja twarz była pełna napięcia. — Matka się zorientuje że tu jesteś.  Musimy iść, zanim to się stanie.

James spojrzał na mnie uważnie, po czym skinął głową. W jego oczach nie było wahania, tylko skupienie. Wiedział, że nie możemy ryzykować. Znał moją rodzinę, wiedział, do czego byli zdolni, zwłaszcza teraz, gdy próbowałem obronić się przed  wstąpieniem na służbę Voldemorta.

— W porządku — odparł spokojnie, choć w jego głosie dało się wyczuć napięcie. — Zabierzemy się stąd. Teraz.

Szybkim ruchem sięgnął po swoją pelerynę niewidkę, którą zawsze miał przy sobie. Zanim wstaliśmy, jeszcze raz spojrzał na mnie, jakby chciał się upewnić, że jestem gotowy.

Wstałem, choć każdy ruch sprawiał mi ból. Wciąż czułem echo zaklęcia Cruciatus, którym matka zaatakowała mnie wczoraj wieczorem. Każdy mięsień mojego ciała drżał, a skóra piekła, jakby była poparzona. Ale nie mogłem teraz o tym myśleć. Musieliśmy uciekać.

James zarzucił pelerynę na nasze ramiona, ukrywając nas przed wzrokiem innych. Zeszliśmy po schodach Grimmauld Place 12, jak duchy, poruszając się bezszelestnie. Stworek, skrzat domowy, pojawił się na moment na korytarzu. Spojrzał na mnie z troską i niepokojem, ale nic nie powiedział. Wiedziałem, że skrzat zrobi wszystko, co w jego mocy, aby mnie chronić, ale nawet on miał swoje granice wobec potęgi Walburgi.

Gdy znaleźliśmy się przed frontowymi drzwiami, serce waliło mi tak mocno, że miałem wrażenie, że James może je usłyszeć. Zastygłem na moment, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków, które mogłyby świadczyć o tym, że ktoś się zbliża. Ale dom był cichy, jak zwykle. Cichy i mroczny, jak więzienie.

James jednym sprawnym ruchem otworzył drzwi, a chłodne nocne powietrze owiało nasze twarze. Wyszedłem za nim, a kiedy drzwi zamknęły się za nami, poczułem, jakby spadł z moich ramion ogromny ciężar. Byliśmy na ulicy, wolni, choć nie na długo.

— Chodźmy — powiedział James, chwytając mnie za rękę. — Musimy szybko dotrzeć do mojego domu.

Droga do domu Potterów była cicha. Mimo że James próbował nawiązać rozmowę, ja nie miałem siły, by odpowiadać. Każdy krok przypominał mi o tym, jak blisko byłem utraty wszystkiego. Moja rodzina — matka, ojciec, a nawet Kretyn — już nigdy nie będzie taka sama. Wiedziałem, że zerwałem z nimi na dobre.

Happy end /JegulusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz