Rozdział 18

163 9 4
                                    

Usunęli te nagrania. Wiem to bo sam przy tym byłem. Evan niepotrzebnie się tak martwił ale cóż. Gdy dziś rano się obudziłem spojrzałem w sufit na którym kiedyś narysowałem pięknego puszystego kotka.

Leżąc przyglądałem się jak pięknie kiedyś umiałem rysować.Wiem że rysowanie puszystych kotków nie pasowało do mojego profilu zimnego, niedostępnego i dumnego dziedzica rodziny Black.

Kot ten narysowany został na podobieństwo kocicy która  wciąż, kręci się wookoło zamku. Była cała czarna nawet poduszeczki miała czarne. Oczy miały intensywnie żółty kolor. Zazwyczaj inteligentnym wzrokiem spoglądała za uczniami którzy wejdą na jego teren. Cały teren wookoło szkoły był jej i tylko jej. Czasem jednak znikała na długie tygodnie i nikt nie wiedział gdzie jest i co robi.

Od pierwszego roku bardzo polubiłem kotkę a ona mnie. Nawet po pewnym czasie nadalem mu imię. Subra.

Byłem jedynym dzieciakiem do którego Subra kiedykolwiek podeszła nie po to aby pocharatać mu ręce. Co prawda kryłem się z tym i do dzisiaj wiedzą o tym tyko Evan i Barty bo to oni właśnie pomogli mi w przemyceniu jej do naszego pokoju.

Co prawda po pewnym czasie przyzwyczaiła się też do nich jednak nigdy nie chciała podejść na zawołanie ani nie  pozwalała im brać się na ręce.

Rozmyślałem tak o kotce z którą nie widziałem się już od pewnego czasu. Znikała już na początku roku szkolnego i od tego czasu jej nie widziałem. Mimo że zastanawiałem się gdzie jest nie martwiła mnie zbyt jej nieobecność. Potrafiła już wcześniej znikać na kilka miesięcy nie dając znaku życia.

Za kilka godzin miałem wrócić do rodzinnego domu. Bardzo się tym stresowałem ale nie mogłem przecież stchórzyć. Musiałem się w końcu skonfrontować z rodzicami. Nie wiem co na to powiedziałby mój brat, albo ktokolwiek kogo znam.

I pomimo tego że Evan i Barty stwierdzili że będą przy mnie jeśli coś będzie nie tak, to  nadal się tym stresuję. Tak więc, wracam na te kilka dni do rodzinnego domu.

Nie mam pojęcia jak ja to wytrzymam.

....

Na śniadanie nie zjadłem prawie nic. Nie, nie głodziłem się. Po prostu nie mogłem nic przełknąć.

- Musisz coś zjeść - powiedziała Pand kiedy przysiadła się do nas - jeśli pojedziesz na czczo umrzesz nam z głodu w pociągu, a nie wolno jeść słodyczy na pusty żołądek - powiedziała po czym nałożyła mi tosta z serem na talerz.

- Serio nie mam ochoty - odpowiedziałem wiedząc że jeśli szybko nie wyjdę z sali to Pandora zacznie wpychać we mnie na siłę jedzenie - przejdę się na wieżę astronomiczną - powiedziałem po czym szybko wstałem od stołu.

-  Jak będziesz głodny to nie mów że nie ostrzegałam - zawołała jeszcze za mną.

Spojrzałem przelotnie na Evana i Barty'ego po czym szybkim krokiem udałem się na wieżę. Dawno na niej nie byłem, bo musiałem trochę zmniejszyć ilość wypalanych papierosów. Syriusz zaczął bardzo interesować się moim zdrowiem. Za bardzo. Niby chciałem być dla kogoś ważny nie tylko z powodu przynależności do rodu Blacków. No dobra, byli jeszcze Evan i Barty jednak z nimi zaprzyjaźniłem się bardziej z przypadku, a od kiedy zaczęli ze sobą kręcić zszedłem na drugi plan.

Dotarłem na samą górę wieży, usiadłem na krawędzi spuszczając nogi w przepaść i wyciągnąłem papierosa z paczki. Zapalniczka podwędzona Evanowi (niech lepiej zacznie pilnować swoich rzeczy, nie moja wina że leżała i zachęcała swoim wyglądem) miała namalowanego na etui zielono-czarnego węża. Trzeba być debilem (lub gryfonem) aby stwierdzić że ta zapalniczka jest brzydka.

Happy end /JegulusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz