Rozdział 24

848 106 6
                                    

W poniedziałek wyszedłem rano na uczelnię, zanim Corey się obudził, dlatego zostawiłem mu tylko kartkę z podpisem: Nie zapomnij o śniadaniu, mój chłopaku. Cieszyłem się, że faktycznie chcieliśmy spróbować i być ze sobą tak już bardziej oficjalnie. Corey od razu powiedział, że to nie oznacza, że na drugi dzień muszę lecieć do rodziców, by jak najszybciej im o tym powiedzieć. Bardziej mówił, że mogę to zrobić w swoim czasie. Wiedziałem jednak, że to niedługo musi nadejść. Jeśli zbyt długo bym zwlekał, mógłby pomyśleć, że wstydzę się naszego związku, a tego absolutnie nie chciałem.

Naprawdę chciałem z nim być i nie wyobrażałem sobie nawet, że mogłoby go zabraknąć w moim życiu.

– Siema – rzuciłem, siadając na auli przy Juliette, obok której siedział już też Perry.

– O Boże, znowu ty? – Dziewczyna wywróciła oczami, a ja uniosłem kącik ust. – Stęskniłeś się za mną przez ten weekend?

– Tak. Nie wierzę, że nie chciałaś z nami jechać do Holloway.

– Musiałam pracować. Ale! Nie zgadniesz, kto zaprosił mnie dzisiaj na randkę. Hayden McLain we własnej osobie.

– Pieprzysz – szepnąłem, ściągając ku sobie brwi. – Wreszcie się odważył? Nie wierzę ci. Wręczasz mnie pewnie.

– Nie. Zaproponował obiad. Nawet zapytałam, czy wy też idziecie, a on, że nie, że będziemy tylko my. Sami.

– O kurwa. Moje dziecko wreszcie dorasta. Jestem ciekaw, jak przebiegnie ten obiad i co z niego wyniknie – powiedziałem, a ona powoli kiwnęła głową.

– Ja też.

Najpierw Colette i Raiden, którzy w końcu się do siebie zbliżyli i poszli na randkę.

Później Antoinette i Rhett, którzy również mieli za sobą bardzo udaną randkę. Nawet po kawie Rhett zabrał ją na lodowisko i uczył ją jeździć. Toni była w siódmym niebie, jak do nas zadzwoniła i zaczęła nam o wszystkim opowiadać.

Teraz Juliette i Hayden.

Ja i Corey też zaczęliśmy być razem.

Wydawało się, że wszystko zaczyna powoli zmierzać w bardzo dobrym kierunku. Miałem tylko nadzieję, że nic nagle się nie spieprzy, bo zaczęło się robić zbyt kolorowo.

Kiedy po wykładzie wyszliśmy z auli, od razu dostrzegłem Rhetta, który pod nią stał, czekając pewnie na swój wykład. Stanąłem przed nim i wyciągnąłem w jego stronę dłoń, kiedy oderwał wzrok od telefonu.

– Widziałem ten twój uśmiech, jak do kogoś pisałeś – odezwałem się, czując, że pisał do Antoinette.

– Do twojej koleżanki. Pewnie już wiesz, że się z nią wczoraj spotkałem. Nie wiedziałem, że się znacie.

– Znamy, znamy. Uwielbiam ją.

– Ale wy nie...

– Nie – przerwałem mu. – To tylko nasza znajoma. Mojej rodziny. Dobrze zna się z moim młodszym bratem, bo oboje jeżdżą i czasem nagrywają razem różne filmiki. Jak było?

– W sumie to super. Umówiliśmy się już na kolejne spotkanie. Muszę złapać profesora, pogadamy później, dobra?

– Jasne, leć. Powodzenia.

– Przyda się.

Obróciłem się, chcąc iść pod kolejną aulę i przyłożyłem sobie dłoń do klatki piersiowej, kiedy zorientowałem się, że stoi za mną Maya.

– Boże, nie skradaj się, bo zawału dostanę. Długo tu stoisz?

– Nie, nie słyszałam waszej rozmowy. Możemy pogadać? – zapytała, rozglądając się dość nerwowo po korytarzu.

Melting for love #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz