Stawiam pusty kieliszek, na barze, dając tym samym barmanowi znak, że ma dolać mi wódki. Robi to z dziwnym wyrazem twarzy, może dlatego, że to już moja trzecia kolejka, a przyjęcie dopiero się zaczęło. Wiem, że nie powinnam tyle pić, ale bez takiej dawki alkoholu, we krwi, nie wytrzymałabym w tym towarzystwie.
Gośćmi tego, jakże fantastycznego, przyjęcia są osoby, których w ogóle nie znam. Znajomi rodziców, najważniejsi i najzamożniejsi klienci ojca oraz dwójka żużlowców, których sponsoruje tata.
Nie pojawiłabym się tutaj, gdybym nie postanowiła wyjechać z Nowego Orleanu. Siedziałabym w swoim przytulnym mieszkaniu, zaległa, na cały dzień, przy komputerze i pisała. Nikt nie zawracałby mi głowy.
Nie chodzi o to, że nie chcę świętować urodzin ojca. Chcę, ale z najbliższymi, a nie całym światem.
Szybko opróżniam kieliszek, ale nie żądam kolejnej dolewki. Odstawiam szkło na bar i odwracam się, by poobserwować tłum.
Garnitury, eleganckie suknie, znowu garnitury. Nic nadzwyczajnego, standard takich imprez.
Będąc małą dziewczynką, uwielbiałam te przyjęcia. Lubiłam się na nie stroić, upinać włosy. Czasami mama, malowała mi usta pomadką ochronną (wtedy to było coś).
Razem z siostrą i bratem, lawirowaliśmy w tłumie gości, którzy zatrzymywali nas na kilka minut i gratulowali tacie pięknego potomstwa. Następnie, z połechtanym ego, zmierzaliśmy do fontanny z czekoladą i objadaliśmy się nią, dopóki Sonia, nasza opiekunka, nie zabierała nas do domu i kładła do łóżek.
Z czasem, przyjęcia stawały się dla mnie męczarnią. Ciągłe ściskanie dłoni, sztuczne uśmiechy... Wszystko było na pokaz.
Tośka i Franek, czuli się idealnie w tym towarzystwie. Zawsze słyszeli, że są utalentowani, że ojciec musi być z nich dumny. A ja? Ja, byłam tą środkową latoroślą, przeciętną, zawsze w kącie. Zapomnianą.
Tośka malowała, grała na fortepianie, dostała stypendium, jej obraz zawisł w galerii sztuki, pierwsza wyszła za mąż, urodziła pierwsze dziecko. Franek, już od dziecka, miał smykałkę do interesów. Był dobry z przedmiotów ścisłych, zarabiał duże pieniądze jako programista. Ja czytałam książki, okazyjnie pisałam wiersze albo opowiadania, które lądowały w szufladzie, bo nikt ich nie czytał. W ich oczach, nie robiłam nic pożytecznego.
Wystarczyło wyjechać na kilka lat i wrócić, żeby mnie zauważyli.
Przez cały wieczór, musiałam słuchać, jak dużo udało mi się osiągnąć i tego, że rodzice na pewno są ze mnie dumni. Bla, bla, bla...
Mam ochotę się rozpłakać. Tak głośno, żeby usłyszała mnie Alison albo Ian i zabrali mnie stąd.
-Błagam, niech to się skończy- jęczę i poprawiam się na stołku barowym, na którym chcę spędzić cały wieczór.
Kiedy zaczynam bawić się bransoletką, na nadgarstku, muzyka nagle cichnie i z głośników dobiega nas głos mojej siostry.
-Jeszcze raz, dobry wieczór- mówi, a ja spoglądam w stronę, niewielkiej sceny, na której zespół rozbił swój obóz.- Nie jestem dobrą mówczynią- przewracam teatralnie oczami, a Tośka ciągnie:- Dlatego mowę wygłosi, moja siostra.
C-co? Jaką mowę? Czemu ja? O co chodzi? Jaka mowa, do jasnej cholery?
Kiedy nie pojawiam się na scenie, ludzie zaczynają się niecierpliwić i szeptać między sobą.
Tośka wiedziała, że nie mam ochoty mieszać się w cokolwiek związanego z tą imprezą. Zgodziłam się tylko na założenie tej cholernej kiecki i spędzenie czasu z rodziną. O żadnej przemowie nie było mowy.
CZYTASZ
Wiraż Życia (nie poprawione)
Romance"Rzuciłam Nowy Orlean, żeby przyjechać na to głupie przyjecie urodzinowe. Rzuciłam pracę, żeby złożyć tacie życzenia, żeby usłyszeć od mamy, jak bardzo za mną tęskniła, (choć dzwoni do mnie trzysta razy dziennie), żeby usłyszeć, że moja siostra znów...