Wysiadam z taksówki, w zimny i deszczowy wieczór. Niedługo, do Polski zawita zima. Spadnie pierwszy śnieg, a ja stoję tu, w samej bluzce, dżinsach i conversach. Na szczęście, mam ze sobą parasol, który chroni mnie przed mocniejszym przemoczeniem ubrań.
Wpatruję się w jednopiętrowy dom, jakby miało mi to w czymś pomóc. Od frontu, w wykuszowym oknie, pali się światło. Przez firany widzę, że przy jadalnianym stole, siedzi starsza kobieta. Czyta gazetę, uważnie studiując całą jej stronę. W oddali, odbija się światło telewizora, więc dochodzę do wniosku, że ktoś siedzi w salonie.
Spoglądam na zegarek, który zawsze noszę na nadgarstku. Jest 19:00, pora na wieczorne wiadomości.
Próbuję przypomnieć sobie, kiedy byłam tu ostatni raz, ale było to tak dawno temu, że mam z tym problem. Możliwe, że byłam tu 10 lat temu, przed wyjazdem na studia.
Z wyrzutami sumienia, ciągnę walizkę i podchodzę do drzwi frontowych. Chwilę waham się przed naciśnięciem dzwonka, dlatego liczę do trzech i robię to.
Po kolejnych trzech sekundach, słyszę kroki. Następnie, ktoś odsłania judasz i otwiera drzwi.
Moim oczom, ukazuje się drobna postać osiemdziesięcioletniej kobiety. Jej twarz jest już pomarszczona ze starości, ale nadal widać jej piękne młodzieńcze rysy twarzy. Ma zmęczone, niebieskie oczy. Ubrana jest w bordową bluzkę, z rękawem 3/4 i dekoltem w literę V oraz czarne spodnie z bawełny.
Nim zdąży coś powiedzieć, przestępuję próg i przytulam ją.
-Iga?- pyta.- Co tu robisz?
-Właśnie jadę z lotniska- tłumaczę.- Przepraszam, że nie przyjechałam wcześniej.
-Tereso, kto przyszedł?- dobiega mnie, cichy ale gardłowy głos mężczyzny.
-Chodź- babcia prowadzi mnie do salonu, gdzie tak jak przewidziałam, ktoś ogląda wiadomości.
W chwili, gdy go dostrzegam, po policzkach, zaczynają płynąć mi łzy. Przez 10 lat, bardzo się zmienił. W końcu, trochę, przytył, więc nie wygląda już jak szkolny szkielet, do nauki biologi. Przestał też łysieć, a jego policzki, nie są już pozapadane. Ma takie same oczy jak babcia, niebieskie. Ubrany jest w ciemnozielone sztruksowe spodnie, koszulę i zapinany sweter. Oczywiście wszystkie guziki są pozapinane.
-Cześć, dziadku- mówię, kiedy odwraca spojrzenie w naszą stronę.
Przez chwilę, nic nie mówi i boję się, że może mnie nie pamięta. Chcę zapytać o to babcię, ale on wstaje z fotela i rusza w moją stronę.
-Jadwisia- mówi i ginę w jego niedźwiedzim uścisku.- Co tu robisz? Nie powinnaś być w Ameryce?
-Przyjechałam na jakiś czas- odpowiadam, ocierając łzy.- Miałam odwiedzić was wcześniej, ale...
-Wiemy, twoja matka, do nas dzwoniła- przerywa mi babcia.
Dziadek wypuszcza mnie z objęć i uśmiecha się promiennie. Babcia idzie do kuchni, zaparzyć wodę na herbatę, a ja z dziadkiem siadamy w salonie. Pytam go o to, jak się czuje, czy babcia nie daje mu w kość i co w ogóle się u nich dzieje.
Odpowiada, na wszystkie moje pytania, z takim przejęciem, że nawet nie umiem tego pisać. Mówi, że jego wyniki się poprawiły. Że czuje się dobrze, ale mogłoby być lepiej. O babci wspomina mimochodem. Coś o tym, ze jej leki na cukrzycę podrożały. Później mówi, że zaczynają odliczać dni do porodu Tośki i ślubu Franka.
Staram się, nie pokazywać, co sądzę o ślubie mojego brata i ciąży siostry.
W tym samym momencie, do salonu wchodzi babcia z tacą w ręku, a na niej trzy filiżanki herbaty i talerz z jej drożdżowcem.
CZYTASZ
Wiraż Życia (nie poprawione)
Romansa"Rzuciłam Nowy Orlean, żeby przyjechać na to głupie przyjecie urodzinowe. Rzuciłam pracę, żeby złożyć tacie życzenia, żeby usłyszeć od mamy, jak bardzo za mną tęskniła, (choć dzwoni do mnie trzysta razy dziennie), żeby usłyszeć, że moja siostra znów...