-Grzebałaś w moich rzeczach?- pytam obcesowo.- Po co?
Lena rzuca mi pytające spojrzenie, ale nie odpowiada. Nie musi nic mówić, bo robi to za nią mowa jej ciała i wyraz twarzy. Widać, że nie chciała tego zrobić, że nie zrobiła tego specjalnie. Jest skruszona, lecz nawet to, nie osłabia mojej złości.
-Jestem już dorosła- warczę.- Nie trzeba mnie, już sprawdzać i nadzorować.Nie jestem dzieckiem.
-Ale będziesz mieć dziecko- ripostuje.- Drugie, chcę zauważyć. Wieżę, jednak,że jesteś wystarczająco silna, żeby sobie z tym poradzić. Znam Cię. To znaczy, znałam.
-„Znałam"?-wypluwam to, niczym przekleństwo.- Więc, teraz, jestem dla Ciebie,obcą osobą?
-Nie zrozum mnie źle- jej głos, nadal jest opanowany. Jak ona to robi?- Ale przez dziesięć lat nieobecności, widziałam Cię tylko dwa razy.Oddaliłyśmy się od siebie. Ja się zmieniłam, ty się zmieniłaś.Dziesięć lat, to strasznie długi okres.
Nie mogę,już, na nią patrzeć. Sam jej widok, spokojnej i opanowanej,powoduje, że mam ochotę ją uderzyć. Choćby po to, żeby ją sprowokować. Do czegokolwiek. Do jakiejkolwiek reakcji, byleby porzuciła tą maskę spokoju.
-Chciałaś powiedzieć mi o tej ciąży?- znowu pyta.- Nie pytam o to, bo chcę cię wkurzyć. Po prostu, chciałabym... Chcę wiedzieć, czy nadal... czy jesteśmy wystarczająco blisko, żeby mówić sobie takie rzeczy, rozumiesz?
-Boję się!-krzyczę, odwracając się do niej.- Po prostu, się boję! Jak, samamam dać sobie radę? Nie wiem, czy umiem być „na tyle silna",żeby sama wychować dziecko.
-Przecież masz mnie, rodziców, Alison, Tośkę- wylicza Lena.- Nie jesteś sama.
Czuję, jak po moich policzkach, zaczynają spływać pojedyncze łzy. Szybko wycieram je grzbietem dłoni, lecz Lena i tak je już zauważyła.
-Jezu! Nie płacz- błaga i podchodzi do mnie. Następnie, zagarnia mnie w pełen współczucia, wsparcia i miłości uścisk.
Ostatnio, dużo się przytulamy. Z początku, uważałam to za miły gest. Pełen miłości i tak dalej. Ale z każdym kolejnym dniem i każdym kolejnym razem, gdy Lena mnie obejmuje, czuję się nieswojo. To tak, jak powiedziała kiedyś Gośka Halber. „ U mnie w domu, nie mówiło się o emocjach, można było co najwyżej z siebie pożartować."
I tak, też było w domu Podgórnych. W moim domu. A także, domu Leny. Wszystko-strach, współczucie, smutek, a nawet miłość- było ukrywane, za maską idealnie wyuczonego sarkazmu. Często myślałam, że to tylko mi się wydaje. Że tylko to sobie wymyśliłam. Ale tak, faktycznie było. Wszyscy nosiliśmy maski. A skoro między obcymi ludźmi, a także w domu musieliśmy je nosić, jak mogłam dowiedzieć się kim naprawdę jestem?
Z tym przytulaniem było tak samo. Czyli, że w ogóle go nie było. No, bo to było odbierane, jako słabość. A żaden Podgórny i także żaden Wójcik, nie mógł być słaby. A kiedy był słaby, to nie należał do rodziny. Bo tutaj liczyła się siła, pozycja, potęga.A jak nie, to żegnamy. Do widzenia. Krzyż na drogę.
I kiedy teraz,tego przytulania jest tak dużo, czuję się słaba.
-Przecież niema co płakać- ciągnie kuzynka.- Tu trzeba się cieszyć.
-Nie wiem, czy jest z czego- odsuwam się od niej i siadam na kanapie. Przytulam do siebie poduszkę, jakby mogła posłużyć mi jako tarcza.- To dziecko Adama.
-Zdążyłam się domyślić- przewraca oczyma, czym sprawia, że parskam śmiechem.
Szybko jednak,mój nastrój się zmienia, bo znowu czuję łzy na policzkach.Aczkolwiek, tym razem, są rzęsiste.
CZYTASZ
Wiraż Życia (nie poprawione)
Romance"Rzuciłam Nowy Orlean, żeby przyjechać na to głupie przyjecie urodzinowe. Rzuciłam pracę, żeby złożyć tacie życzenia, żeby usłyszeć od mamy, jak bardzo za mną tęskniła, (choć dzwoni do mnie trzysta razy dziennie), żeby usłyszeć, że moja siostra znów...