Zuza, stoi w gąszczu ludzi, z kartką, na której widnieje moje nazwisko. Moje, a także Alexa, Daniel i kiedyś Alison.
Lahey. Jadwiga Lahey.
Po śmierci Daniela, nie wróciłam do panieńskiego nazwiska. Mój mąż, zostawił po sobie tak niewiele, że nie potrafiłam pozbyć się czegoś, co należało do nas. Co dzieliliśmy razem.
-Jak podróż?0 pyta moja agentka, gdy do niej podchodzę.
-Dobrze, uśmiecham się.- Bez żadnych komplikacji.
Kiwa głową i sięga do swojej torebki, żeby wyciągnąć z niej organizer. Otwiera go, na dniu dzisiejszym i nie dowierzam własnym oczom.
Zazwyczaj, cała strona jest zapisana, pokreślona, a czasami, nawet doczepione są do niej inne, pojedyncze karteczki. Jednak, ta, jest pusta. Nie uwzględniając zdania, które Zuza napisała w pośpiechu.
-Ten lekarz, z którym miałam cię umówić?- mówi, pochodząc do taśmy, na której wyjeżdżają bagaże.- Jason Andrews, tak?
Przytakuję i wypatruję swojej walizki.
Macie spotkać się o 20:00- informuje.- Przyślę, po ciebie samochód.
-Dziękuję- ściskam ją, po czym zabieram swój bagaż.
Kiedy wychodzimy z lotniska, zaczyna padać deszcz. Na szczęście, Zuza wynajęła auto i nie musimy czekać na taksówkę.
Całą drogę do hotelu, dziewczyna próbuje namówić mnie, na spotkanie z przedstawicielem Brandon&Johnson, żeby omówić szczegóły wydania książki. Niestety, każdy mój argument przeciw, spotyka się z ostrą krytyką.
-Przez półtora roku, walczyłam o twoją książkę, z dziewięćdziesięcioma procentami wydawnictw w Stanach- cedzi przez zęby.- A teraz, gdy w końcu, komuś przypadła do gustu, ty rezygnujesz?!
-Nie rezygnuję- zaprzeczam.- Potrzebuję tylko trochę czasu.
Zuza przewraca oczami, ale nic więcej nie mówi. Wie, że teraz, muszę zająć się tatą. Tatą i jego rakiem...
Na szczęście, Zuza nie wysiada ze mną. Wymiguje się tym, że ma jeszcze coś do załatwienia. Żegnam się z nią i ciągnąć za sobą walizkę, idę do recepcji, po klucz do swojego pokoju.
Co jakieś trzydzieści sekund, zerkam na zegarek. Odnoszę wrażenie, że ostatnio, wszyscy lubią się spóźniać. Coraz bardziej, zaczyna mnie to denerwować.
Nawet kelner, zerka na mnie wymownie, gdy chodzi po sali, roznosząc zamówienia. Pokazałabym mu język, żeby się odczepił, ale to zbyt dziecinne.
W chwili, gdy jestem już pogodzona z faktem, że Jason się nie pojawi, on staje przy stoliku.
-Witaj- uśmiecha się promiennie.
Wstaję i przytulam go.
Nie zmienił się, od czasu, gdy widziałam go ostatni raz. A było to chyba, na rozdaniu dyplomów.
Nadal ma brązowe, krótko ścięte włosy. Jego oczy, mają ten sam, granatowy odcień. Rzęsy ciągle długie i gęste. Wciąż, wygląda jakby ćwiczył na siłowni. Na jego twarzy, pojawiło się tylko, to zmęczenie. Nie spowodowane brakiem snu, ale stratą życia pacjenta.
-Cześć- witam się.- Dziękuję, że zgodziłeś się spotkać.
-Dla ciebie, zawsze- uśmiecha się jeszcze szerzej.
Siadamy i w tym samym momencie, podchodzi do nad kelner. Zamawiamy po lampce wina i specjalności szefa kuchni, która jest niespodzianką, aż do momentu, gdy znajdzie się na stole.
CZYTASZ
Wiraż Życia (nie poprawione)
Romance"Rzuciłam Nowy Orlean, żeby przyjechać na to głupie przyjecie urodzinowe. Rzuciłam pracę, żeby złożyć tacie życzenia, żeby usłyszeć od mamy, jak bardzo za mną tęskniła, (choć dzwoni do mnie trzysta razy dziennie), żeby usłyszeć, że moja siostra znów...