Rozdział 3 - Dobry dzień ze złym zakończeniem. Part 2

153 16 4
                                    

Czarownik biegł w stronę nekromanty, po drodze recytując zaklęcie, gdy już był kilka kroków od swego celu, wyskoczył w powietrze, wyżej niż normalny człowiek, będąc już nad głową maga, ze spokojem na twarzy wypowiedział: Tajemnica Kostura: Włócznia. W tej samej chwili kostur Taranisa zmienił się w potężną włócznię, która przebiła nekromantę wzdłuż kręgosłupa. Czarownik z gracją wylądował za nekromantą, wiedział, że to nie jest koniec, zaczął recytować kolejne zaklęcie. Będąc w połowie recytacji, usłyszał ochrypły śmiech, zobaczył, że nekromanta trzyma w ręku naszyjnik, w którym był Arian. Taranis przerwał recytację i powiedział do ożywienia:

- Oddawaj go, jeśli nie chcesz długiej i bolesnej śmierci. - krzyknął czarownik.

- Ha! Dobre sobie, jakbyś nie zauważył ja już i tak jestem martwy, więc twoja groźba nie robi na mnie wrażenia. - odparł ze spokojem.

- Oddaj go, póki nie dokończyłem recytacji zaklęcia.

- A dokańczaj, o ile zdążysz.- powiedział to z grymasem, który przypominał uśmiech. - Wrota Mroku: Demony, bierzcie tego człowieka.

Po tych słowach wszystkie pozostałe przy życiu demony oraz te, które przeszły przez bramę ruszyły na Taranisa. Czarownik niszczył kolejno demony, w myślach dalej recytując zaklęcie. Gdy był już gotowy, chciał już wypowiedzieć ostatni wers, lecz jeden z demonów dźgnął go w brzuch swoimi szponami. Nekromanta śmiejąc się powiedział w stronę Taranisa:

- Ha ha ha to ma być jeden z Wielkiej Siódemki ocalałych? To naprawdę było szczęściem, że przeżyłeś. - robiąc minę, która przypominała zdziwienie.

Taranis ostatkiem sił wypowiedział:

- Złamię przysięgę w obronie bliskich. Skarb Zakonu: Smok. - krzyknął w stronę nekromanty.

W jednej chwili Taranis zaczął przeobrażać się ze złotego smoka. Miał lśniące, złote łuski na czole i grzbiecie, na głowie miał małe rogi układające się wzdłuż czaszki. Przy paszczy miał dwa śnieżnobiałe wąsy, które zwisały mu aż do szyi. Tułów przypominał kota z długim ogonem, pokrytym ostrymi jak brzytwa łuskami. Jego skrzydła przypominały lustro, gdy słońce padało pod odpowiednim kątem. Kończyny, które były zakończone śnieżnymi pazurami, sięgały do czubka głowy nekromancie. Jego całe ciało zdobiły tatuaże. Jednym ruchem szpona zniszczył otwarte wrota, a następnie szybkim ruchem skrzydeł przepołowił większość demonów, które były w pobliżu. Kilka demonów wskoczyło na grzbiet smoka, próbując na darmo wyrywać łuski. Trzymając się prawą łapą za ranę w brzuchu, zrzucił demony, rozdeptując pozostałych na ziemi wrogów. Nekromanta był pod wrażeniem całego zajścia, już miał rzucić zaklęcie na Taranisa, gdy poczuł potężny uścisk na swojej szyi. Był to Arian uwolniony z naszyjnika. Jego oczy świeciły szafirowym blaskiem, a on sam emanował potężną magią. Chłopak zaczął mówić:

- Przekaż swojemu panu, że odrodzę się, a wtedy nic nie zrobi i zniknie całkowicie, nie pozostawi po sobie niczego tak jak ty teraz. - mówiąc to nekromanta zniknął w uścisku Ariana.

- Taranisie! Coś mi obiecałeś? Miałeś nie używać tej magii, jeśli ci nie pozwolę na to, ale widzę, że to było konieczne. Zapewne, gdyby to truchło nie miało Ariana w ręku mógłbyś go zniszczyć bez problemu. - Marculis mówiła to z troską, taką samą jak mówi matka do swojego dziecka.

- Marculis, po co przejęłaś kontrolę nad Arianem, i po co się w to wtrącasz, skoro bym sobie poradził? - pokazuje skrzydła, kryjąc łapę, która tamuje ranę.

- Eh jak zawsze uparty i pewny swego, ale cóż przepraszam, że się wtrąciłam i w podzięce powiem ci gdzie znaleźć resztę moich... hmm naczyń? Tak, to określenie chyba pasuje. - zrobiła pozę zamyślonej.

- Właśnie, dlaczego on miał tylko jedno znamię? W księgach inaczej to opisali. - zapytał ze zdziwieniem.

- Wierzysz mi czy księgom starymi prawie tak jak ty? - powiedziała to z lekkim cynicznym uśmiechem - Chwila, ty krwawisz? Taki duży smok, a nie potrafi się uleczyć? - wybuchła śmiechem.

- Przestań! Wiesz, że to jest zaklęcie, bo ktoś, nie powiem kto, kazał sobie obiecać, że nie użyje tej magii, więc tak się dzieje, że KRWAWIĘ! - mówił przez zęby, powoli zmieniając się w człowieka.

- Dobrze już dobrze uleczę cię, ale nic nie mów. - pocierała ręce i przyłożyła je w miejsce rany.

- A czemu miałbym coś... AŁA może trochę delikatniej, co ? Wiem, że rany po demonach bolą i że leczenie tym bardziej, ale to już przesada. - warknął przez zęby.

- Nie wymądrzaj się... już gotowe... TA DA i śladu nie ma. - powiedziała dumna z siebie Marculis.

- Dobra nie męcz więcej Ariana i mów szybko gdzie mam znaleźne to ,,naczynie" ? - wtrącił, przyglądając się bliźnie po szponach. Ułożyły się w trzy nierówne linie.

- W Atram. - odparła ze spokojem.

- Dobrze a kolejne?

- Byłeś dla mnie nie miły, więc powiem później. - mówiła, puszczając oko do Taranisa.

- Eh... dobra, a teraz uwolnij go, bo zaraz się przegrzeje. - widział, że ciało Ariana, które staje się bielsze.

Arian padł a potężna moc i blask z oczu zniknęły. Arian po jakiś pięciu minutach obudził się i zobaczył jak Taranis chodzi i zbiera ciała zabitych.

- Taranis! Mów szybko, co mi zrobiłeś i czy moi rodzice żyją. - pytał, gdy dotarło do niego, to co się stało.

- Uśpiłem cię, a co do rodziców to nie wiem, bo jeszcze ich nie znalazłem. - odparł z lekkim smutkiem.

- Czy ktokolwiek przeżył?

- Wątpię, jeśli demony gdzieś atakują, to jest mała szansa, żeby ktoś przeżył. - mówił zrezygnowany.

- A w strażnicy? Patrzyłeś tam? Może ktokolwiek przeżył? - spoglądał w stronę dopalającej się strażnicy.

- Nie, poszedłem tam i zobaczyłem tylko resztki ciał i krew na ścianach. Przepraszam, że niewystarczająco obroniłem wioskę. - spuścił głowę, robiąc smutną minę.

- Rozumiem ja... ja pójdę do domu. - mówił załamany.

- Idź, a ja zaraz za tobą, nie wiadomo czy jakiś demon jeszcze został w pobliżu. - położył rękę na ramieniu chłopaka.

- Dobrze. - odpowiedział, zmierzając do swojego domu.

Arian szedł bez energii, noga za nogą, aż dotarł do domu, a Taranis sprawdził, czy dom jest w miarę bezpieczny. Gdy już sprawdził pozwolił Arianowi wejść, a ten poszedł do swojego pokoju. Chwilę później słychać było cichy płacz dobiegający z pokoju Ariana, Czarownik poszedł tam, i zobaczył, jak chłopak płacze, przytulił go, a on zaczął mocniej płakać. Taranis myślał:

,,Cholera, żeby już w wieku szesnastu lat stracić wszystko i wszystkich, spróbuje go jakoś wyszkolić, żeby następnym razem sam mógł się obronić"

Arian zasnął wtulony w czarownika, a on nie mając innego wyjścia, również zasnął. Następnego dnia pochowali wszystkich, ułożyli wielki stos z drzewa, poukładali ciała i podpalili, tak według Taranisa można było szybko i z należytymi honorami wszystkich pochować. Po całej ceremonii spakowali się i wyruszyli w drogę do Atram, po drodze Taranis zaczął rozmowę:

- Hmm... Arian? Czy zechciałbyś nauczyć się magii, nie takiej co uczyłem, ale PRAWDZIWEJ magii? - mówił z wymuszonym uśmiechem.

- W sumie czemu nie ale wpierw chciałbym się ciebie wypytać, o co chodziło temu dziwnemu na wpół umarłemu człowiekowi? - zapytał, przecierając oczy.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? - zwiesił nisko głowę.

- Tak. - posłał zdeterminowane spojrzenie.

- Zgoda opowiem ci wszystko, co tylko chcesz, ale wpierw rozbijemy obóz, bo zaczyna się ściemniać.

Podróżnik czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz