Rozdział 18 - Trzy drogi part.2

56 8 0
                                    

  Arian przez kilka minut przyglądał się piedestałowi. Delikatnie smagał ręką, sprawdzając, czy nie ma ukrytych przycisków lub dźwigni. Bestia w milczeniu przyglądał się chłopakowi, myśląc zarazem do jak użyć czaszki. Jego temperament wziął górę i zapytał:


- Może lepiej byłoby to rozbić ? I tak już nic nie znajdziesz.

- Czy wszystko chcesz rozwiązać siłowo ? - spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Miałem kilkanaście jak nie kilkaset sytuacji, które rozwiązałem, jak to ująłeś „ siłowo" więc mam powody, żeby trzymać się tego sposobu. - wyszczerzył kły.

- Ehh... - przewrócił oczami i wrócił do oglądania - Jednak znalazłem coś, co może się okazać pomocne. - wyprostował się i wskazał palcem na punkt w czaszce, tuż nad nosem - Widzisz?

- Bestia podszedł do chłopaka i zerknął na wskazane miejsce - Jak na razie widzę tylko twój palec i czaszkę.

- Spójrz na linie kolorów. - wzdychnął - W tym punkcie widać szczelinę, trudno dostrzec, jeśli nie zbliżysz się do czaszki.

Zmiennokształtny pochylił się i wytężył wzrok. We wskazanym miejscu było zagłębienie, w którym swobodnie mogło zmieścić się ostrze.

- Teraz widzisz? - zapytał Arian.

- Tak. Co dalej zamierzasz zrobić ? - wyprostował się i założył ręce.

- Masz może jakiś mały sztylet lub coś podobnego ?

- Wątpię, a spróbuj wyczarować strzałę.

- Po co? Przecież to ma być szersze niż grot... - zamyślił się na chwilę - chociaż można spróbować.

Zamknął oczy, a po kilku sekundach pojawiła się, w jego dłoni pojawiła się strzała z grotem podobnym do malutkiego sztyletu. Włożył strzałę w szczelinę i odsunął się kilka kroków.

- Nic się nie dzieje - mruknął Bestia.

- Może trzeba poczekać. - próbował się tłumaczyć Arian.

- Wiedziałem, że należało to rozbić na kawałki - Bestia podszedł do piedestału, podniósł czaszkę, by w jednej chwili odskoczyć od niej, zatrzymując się na ścianie za chłopakiem.

- Nic ci nie jest ? - Arian poszedł na towarzysza i podał mu dłoń.

- Ale to kopie - podniósł się dzięki pomocy chłopaka - jak jakiś muł albo coś jeszcze gorszego, ale chyba podziałało - wskazał na artefakt, który lewitował nad marmurową kolumną.

Czaszka jarzyła się wszystkimi kolorami, aż do momentu, gdy nie można było na nią patrzeć. Rozległ się trzask, a po chwili słychać było, jak spadają kawałki szkła. Gdy wzrok wrócił im do poprzedniego, stanu ujrzeli miniaturową postać mnicha. Miał kolorowy strój oraz strzałę, która przedtem była wbita tęczową czaszkę.

- Czego ? - odezwała się postać chrypliwym głosem.

- My chcemy przejść na drugą stronę lochu, do wieży strażniczej.

- I po to wbijałeś mi tę strzałę w głowę ? - warknęła postać.

- Myślałem, że to pomoże. - tłumaczył się chłopak.

- Ta, pomoże, jak wężowi buty. - pomyślał - Następnym razem wystarczy podnieść, i powiedzieć dokąd chcesz iść.

- Zapamiętam - odparł zmieszany.

- No ja myślę. Życzę miłej podróży- złożył dłoń w pięść, przystawił do ust i dmuchnął. Z dłoni wyleciał pył - Kolejni idioci. - pomyślał i zamienił się w tęczową czaszkę.

Biały pył oblepił Ariana i Bestię. Ich oczy powoli przyzwyczajały się do naturalnego światła zachodzącego słońca. Znaleźli się na murze, naprzeciwko wieży strażniczej...

***

Strażnik z niebieską opaską skoncentrował się na atakowaniu nóg Meloresa, a strażnik z białą opaską parował każdy atak drowa. Po kilku wymianach pchnięć odskoczyli od siebie. Po każdym z nich nie było widać tego, jakby przed chwila walczyli.

- To była dobra rozgrzewka - zaczął Melores.

- Prawda, jestem zaskoczony - odparł strażnik w niebieskiej opasce - nie każdy potrafi atakować i obronić się zarazem nie tracąc szybkości.

- To dla mnie zaszczyt słyszeć taki komplement. - uśmiechnął się złodziej.

- Na twoim miejscu nie cieszyłbym się za wcześnie - powiedział drugi strażnik.

- Ja na waszym miejscu, nie przestawałbym atakować jeśli nie wiedziałbym, że wygrywam - drow oblizał wargi.

Strażnicy znowu doskoczyli do Meloresa, a ten jak gdyby nie zwracał na to szczególnej uwagi, przyjął ataki, w ogóle nie broniąc się przed nimi. Halabardy przebiły go na wskroś.

- Panowie za bardzo polegacie na wzroku - odezwał się głos za ich plecami.

- Co do... - strażnik w białej opasce nie dokończył, gdyż niewielki sztylet przebił mu policzki na wylot.

- Nieżle - odparł strażnik w niebieskiej - ale mnie tak łatwo nie załatwisz. - odbił lecący sztylet mieczem który miał u pasa.

- Ja już was pokonałem. - głos dochodził z każdej strony.

Iluzja, którą przebili strażnicy, złapała za halabardy i wyrwała je im z rąk, przy tym szeroko się uśmiechając. Obaj strażnicy odsunęli się i stanęli plecami do siebie, mocno trzymając miecz. Iluzja zamieniła się w dym i rozprzestrzeniła się po całym pomieszczeniu. Nic nie mogli widzieć, nawet końca swojego miecza.

- Jeszcze chwilę bracie. - pomyślał strażnik w niebieskiej opasce.

- Wiem, ale jak na razie nieźle mu to wychodzi. - odparł w myślach drugi strażnik.

Z każdej strony leciały sztylety. Nie morza było nic usłyszeć ani zobaczyć. Jeden za strażników złapał lecący sztylet, a ten rozpłynął się w dłoni niczym lód.

- Dymne sztylety. Nieźle. - oznajmił strażnik w białej opasce - więc może trochę tu przewietrzymy ? - zapytał się brata.

- Można, trochę tu za duszno. - uśmiechnął się pod nosem drugi strażnik.

Obaj wzięli głęboki wdech. Po chwili dmuchnęli tak bardzo, że cały dym wyleciał oknami. Im oczom ukazał się Melores czyszczący sobie paznokcie sztylecikiem.

- O, panowie już się uwolnili ? - wyszczerzył zęby.

- Ciekawa technika, winszuje pomysłowości. - powiedział jeden z nich.

- Ja chciałem się tylko pożegnać. - schował sztylet i ukłonił się - Już mam to, po co przyszedłem - pokazał im kulę - a teraz dowiedzenia.

- Jak? Kiedy ty to zrobiłeś ? - wykrzyczał to strażnik z niebieską opaską.

- Tajemnica. - zamienił się w dym.

- Nie tak prędko, złodziejaszku. - tupnął strażnik z białą opaską.

W jednej chwili wystrzelił łańcuch, który owinął dym, nie pozwalając mu uciec. Obaj podbiegli do unoszącego się dymu, lecz im oczom ukazała się mała kartka z napisem ,, Nic się nie nauczyliście? ". Za ich plecami usłyszeli gwizd, obrócili się i zobaczyli postać skaczącą przez okno. Podbiegli do okna, lecz tam nikogo już nie było. Jeden z nich wrzasnął tak bardzo, że aż drzwi zadrżały.

- Nie martw się bracie - strażnik z białą opaską wyszczerzył kły - z tego lochu nie ma ucieczki przed nami.

Obaj podjęli leżące halabardy i pobiegli przez korytarz, co chwila wyjąc niczym wilk.

***

Varas z ogromną prędkością wbił się w drzwi, a te rozciągnęły się, pozwalając rozciągnąć się, ile się tylko dało. Z taką samą szybkością wojownik wystrzelił z drzwi, zatrzymując się na przeciwległej ścianie. Marry patrzyła na całe zajście, ledwo dusząc śmiech.

- Ale się popisał - pomyślała - Nic ci nie jest ? - zapytała, próbując ukryć śmiech.

- Tak. - słychać było stłumiony głos Varasa.

- Chyba te drzwi cię nie lubią - tym razem nie mogła powstrzymać śmiechu.

Po tych słowach było czuć lekkie drżenie tak jak ostatnio. Varas próbował tego samego jeszcze raz i jeszcze raz, ciągle myśląc, że to wreszcie się uda. Za którymś razem odpady cegły przy dolnym zawiasie, lecz drzwi stały tak jak przedtem. Z miejsca gdzie były cegły, wyszedł stworek, wyskoki na kilka cali, palący fajkę. Marry dała znak Varasowi, żeby przyszedł i zobaczył, co to jest. Stworek miał zawinięte rogi na czole oraz chodził na dwóch nogach zakończonych kopytami. Pysk miał podobny do psa, tylko bardziej spłaszczony. Skórę miał bordową, owłosioną na plecach oraz małym, chwytnym ogonie. Rozciągnął się, spojrzał na przybyszów i zapytał, nadal paląc fajkę:

- Czemu uderzasz w te drzwi ? Mój pan chce się wyspać. - jego głos był donośny, zważając na jego rozmiary.

- Chcę wejść. - odparł Varas.

- Nie ma takiej opcji. - wyjął fajkę z ust i wskazał nią na wojownika.

- Mamy sprawę do osoby, która znajduje się za drzwiami.- wtrąciła się Marry.

- Mój pan nie przyjmuje gości. - zaciągnął się fajka i założył ręce.

- Twój pan ? Czyli osoba, która jest w tej celi ? - zaczęła Marry.

- Tak. Ta osoba to mój pan, a ja jestem jego chowańcem. - puścił kółko z dymu.

- A jak masz na imię lub jak się wabisz? - syknął Varas.

- Mam na imię Eustachy i nie wabię się. Mój pan uważa mnie za przyjaciela. - strzelił z ogona.

- Dobrze więc Eustachy, możesz mu przekazać, że Tempus chce jego pomocy? - Marry mówiła, zbliżając się do stworka.

- Tempus powiadasz? - zamyślił się na chwilę - Dobrze przekaże mu. - poszedł do miejsca skąd wyszedł - A wy tu poczekajcie.

Minęła godzina. Drzwi powoli otworzyły się, a ich oczom ukazał się ten sam stworek, tylko że większy, sięgający do klamki.

- Wejdźcie, mój pan chce z wami porozmawiać.

Niepewnym krokiem weszli do celi. Zobaczyli postać klęczącą, przykutą za ręce do ściany. Na twarzy miała błękitną chustę, z której kapała błękitna ciecz. Gdy podeszli bliżej zobaczyli, że ta osoba to mężczyzna, koło dwudziestki, o czarnuch włosach, i zielonych oczach tępo wbitych w kamienną posadzkę.

- Co chcecie? - rozbrzmiał głos w ich głowach, był spokojny i pełny energii. W ogóle niepasujący do osoby przed nimi.

- Skoro potrafisz mówić dzięki telepatii, to wiesz, po co tu przyszliśmy. - powiedział w myślach Varas.

- Trafne spostrzeżenie, spodobało mi się twoje podejście. - odparł mężczyzna - A co do sprawy to mogę się zgodzić. Dawno nic ciekawego nie robiłem. Chyba ostatnio było to walka z Władcą Ciemnosci czy jak mu tam było.

- Chwila... Walczyłeś z nim ? - podszedł do postaci i uklęknął przy niej - Kto był twoim dowódcą?

- ,,Złoty smok" Taranis. - głos stał się bardziej łamliwy.

- CZŁOWIEKU!!! Jak masz na imię ? - Varas złapał mężczyznę za ramiona.

- Tak długo tu jestem, że zapomniałem. - odparł ze spokojem.

-Hej Varas, co ty mu robisz? - wtrąciła się Marry nie wiedząc, o co chodzi.

- Za chwile się dowiesz. - wojownik spojrzał na nią, Marry zrobiła kilka kroków wstecz - Spójrz na mnie! - zwrócił się do więźnia.

Mężczyzna ospale podniósł wzrok. Gdy ich oczy się spotkały, łańcuchy same zaczęły się trząść, by w końcu pęknąć. Marry i Eustachy wybiegli z pomieszczenia. Wzrok Varasa i mężczyzny był wciąż skierowany na siebie. Słychać był powolne ruchy zastygniętych ramion. Po chwili wiezień objął Varasa. W tej samej chwili niewiarygodna energia wstrząsnęła pomieszczeniem. Po policzkach więźnia spłynęły łzy.

- Myślałem, że wszyscy zginęli. - mówił już swoim głosem. Był trochę zachrypnięty.

- Ervol, już w porządku. Nie jesteś sam. - Varasowi popłynęła jedna łza - Dobrze, że Marry tego nie widzi - pomyślał.

- Czy ktoś jeszcze przeżył ? - Ervol powoli wyprostował się, ocierając łzy.

- Tak, Taranis i jeszcze kilka osób, przynajmniej tak myślę. - odparł wojownik.

- Naprawdę ? - uśmiechnął się - W sumie jego trudno byłoby zabić. Gdzie on teraz jest ? - spoglądał na wejście do celi.

- Tu jest problem. Musimy go uratować, w tym celu potrzebny jesteś nam TY. - mówił powoli by nie ponieść się emocjom.

- Co się stało? Kto ośmielił się to zrobić? - zaczął się trząść.

- Loża Magów.

- Pomogę wam. Co mam zrobić ? - powoli wstawał z kolan.

- Opowiem Ci wszystko po kolei. Wpierw wstań i wyjdź z celi.

- *gwizd*- Eustachy, choć mi pomożesz wraz z Varasem.

Eustachy zwiększył swój rozmiar i podszedł do nich. Obaj złapali pod ramię Ervola i pomogli mu wyjść z celi. Po przejściu progu, więźniowi powróciły siły, i samodzielnie szedł dalej.

Trzeci z Wielkiej Siódemki wraca do świata żywych.  

Podróżnik czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz