Rozdział 19 - Trzy drogi: Ostatnia prosta

37 8 0
                                    

  Szelest drzew, śpiew ptaków oraz podmuch wiatru napełniało radością Bestię. Nie lubił dusznych i ciemnych pomieszczeń, a zwłaszcza takich, w których musiał przymusowo przebywać. Arian, po tym, jak jego oczy przyzwyczaiły się do naturalnego światła, rozejrzał się, lecz widział tylko marmurowy mur, na którym znajdował się wraz z Bestią oraz wysoką na kilkanaście metrów wieżę. Pokrywały ją pnącza z niewielkimi, lecz ostrymi kolcami. Na niektórych z pnączy znajdowały się gniazda wróbli lub innych małych ptaków, które zalewały swoim śpiewem całą okolicę.

- wdech - Od razu lepiej, przy okazji trafiliśmy na naprawdę piękny widok. - Bestia dał znak chłopakowi, żeby spojrzał na krajobraz zachodzącego słońca na tle ośnieżonych szczytów gór.

- Przyznam, że nie znam się na takich widokach, ale ten jest naprawdę piękny.

- Prawda? Uwielbiam tę porę dnia - uśmiech powoli znika - szkoda tylko, że nie mogę się nim nacieszyć jak zawsze - spogląda na wieżę - mamy tu coś do zrobienia.

- Tak, tylko jakoś nie widzę stąd nic, co mogłoby przypominać to szkiełko.

- wytęża wzrok zasłaniając ręką promienie zachodzącego słońca - Ja też nic takiego nie widzę - odparł Bestia.

- To, co robimy ? - zerka na Bestię, drapiącego się po głowię.

- Mam pomysł. - zaczyna gwizdać - Chyba jeszcze potrafię to robić.

- Potrafisz, ale co takiego ? - patrzy się ze zdziwieniem.

- Zobaczysz. - uśmiecha się.

Bestia gwiżdże melodyjną i wesołą melodię. Po krótkiej chwili z pnączy wydostaje się ptaszek wielkości zamkniętej dłoni, siada na ramieniu Bestii i ćwieka mu podobną melodię.

- Czy ty... gadasz jak ptaki? - Arian wytrzeszczył oczy ze zdumienia.

- To takie dziwne po tym, jak widziałeś mnie w chomiczej formie? - parsknął śmiechem zmiennokształtny.

- W sumie... - ptaszek odlatuje do miejsca skąd wrócił - mniejsza. Dowiedziałeś się czegoś ?

- Tak, tu nie ma żadnego lusterka, czy czegokolwiek co pasowałoby do opisu. - na jego twarzy malował się gniew, żeby później ochłonąć.

- Może się pomylił ?

- Wątpię, on i jego rodzina mieszka tu od sześciu pokoleń, jeśli można tak to nazywać. - przechadza się wzdłuż muru.

- To, co teraz robimy ? - siada na posadce.

- Nie możemy wrócić tą samą drogą, co tu wróciliśmy ani zejść po murze... - siada obok chłopaka.

- To może po pnączach ? - wskazuje na wieżę.

- Też nie, prędzej spadniesz, niż zejdziesz po tych dzikich pnączach. Nie martw się, coś wymyślę.

***

Łańcuchy opadły na marmurową posadzkę i wyparowały, tak szybko, jak dźwięk oddalających się strażników. Czarny dym powoli przemieszczał się w stronę drzwi. Gdy był już przy klamce, prześlizgnął się przez szczeliny do pomieszczenia. Po chwili dym zmienił się w człekokształtną postać. Złodziej rozejrzał się po pomieszczeniu i ujrzał stosy ksiąg oraz zwojów zapieczętowanych różnokolorowymi pieczęciami i wstęgami. Nad fotelem wznosiły się trzy pół okrągłe okna z błękitnymi zasłonami pasującymi do koloru ścian. Na biurku stały fiolki, składniki alchemiczne oraz przyrządy do tworzenia magicznych wywarów. Regały pełne artefaktów i kolorowych mikstur uginały się pod ich ciężarem. Na stojaku obok fotela mieniła się kryształowa obwódka, na której stała kula pasująca do opisu Varasa.

- To jest za łatwe. - pomyślał sięgając po artefakt - Nawet zwykły rabuś lub inny człowiek pragnący zarobić mógłby to zabrać bez żadnego problemu, no może strażnicy, ale to szczegół. - uśmiechnął się do siebie, chowając kule do torby leżącej na biurku.

Rozejrzał się po pomieszczeniu, w celu zabrania jeszcze kilku przygadanych rzeczy, ale nic według niego nie miało większej wartości. Podszedł do drzwi i wyszedł z nich takim samym sposobem, jak wszedł. Gdy tylko cząstka jego wyszła przez drzwi, poczuł, że coś jest nie tak, jak powinno, szczelinami przesunął się pod sufitem, aby sprawdzić, czy to, co przeczuwał, jest prawdą. Nie mylił się, zobaczył uśmiechniętych strażników, którzy z mieczami wskazywali na niego.

- By ich szlag trafił. - pomyślał.

- Panie złodzieju, proszę się nie bać. Gwarantujemy ci szybką, lecz nie bezbolesną śmierć. - rzucił jeden z nich.

- Nie, dziękuje, nie skorzystam z waszej oferty. - szybował przy suficie dokładnie przyglądając się całej sytuacji - skubańce już się nauczyli - pomyślał - ale mnie nie przechytrzą. - uśmiechnął się w duchu.

- Złaź stamtąd! - krzyknął strażnik w niebieskiej opasce.

- Nie! - warknął Melores.

- Złaź, powiedziałem, bo przyjdziemy po ciebie - wrzasnął strażnik w białej.

- Próbujcie. - odparł drow i poleciał najszybciej, jak tylko mógł do okna.

- Sam tego chciałeś. - uśmiechnął się strażnik w białej i wystrzelił łańcuchy w stronę uciekiniera, lecz ten robił szybkie zwroty, tym samym nie dał się spętać.

- Zwinny jest, ale nie dla mnie. - strażnik w niebieskiej opasce zrobił to samo co drugi strażnik z tym że jego łańcuchy były w stanie dogonić Meloresa i przybić go do ściany - Mam cię. - wykrzykną triumfalnie.

- Chyba śnisz. - złodziej rozproszył się na mniejsze części i poszybował w wielu kierunkach na raz - I co teraz ? - szyderczy głos rozbrzmiewał echem ze wszystkich stron.

- A to. - obaj uderzyli otwartą dłonią w posadzkę, tworząc falę. W całym pomieszczeniu rozległ się huk. Melores nie wiedząc, o co chodzi, skierował się znowu do okna, lecz pole siłowe uniemożliwiało mu to.

- Jesteś nasz - głosy strażników stały się silniejsze i donioślejsze niż przedtem - z tego nie ma ucieczki.

- Chamstwo! Żeby do klatki mnie zamykać jak jakąś bestię ? - skarżył się Melores przybierając ludzką postać.

- Nam to nie przeszkadza - ich oczy zapłonęły w złotym kolorze - jeśli bestia jest groźna to żyje w klatce - ich skóra zaczyna pękać - a jeśli jest zabójcza dla wszystkiego, co żyje, wtedy trafia tu i pracuje jako strażnik - ich skóra pokryła się futrem, szczęka rozrosła się, zęby wyszły na wierzch, a kończyny wydłużyły.

- Co to jest do czorta? - błyskawicznie wyciągnął sztylety i ustawił się w pozycji obronnej.

- Prawie trafiłeś. - uśmiechnął się stwór w białej opasce.

- Nigdy czegoś takiego nie widziałeś chyba, prawda ? - wyszczerzył kły strażnik w niebieskiej.

- Widziałem, ale bardzo dawno temu. Przeklęte biesy i to tyle wieków po wojnie, a już myślałem, że więcej nie spotkam takich szpetnych mord. - prychnął drow.

- O proszę! Jednak wiesz czym jesteśmy - odparł stwór w białej - to wiedz, że zginiesz.

- Jednak nie będzie tak łatwo, jak myślałem - powiedział w duchu Melores, spoglądając na zachód słońca - ale i oni nie będą odpoczywali - posłał w ich stronę uśmiech - Zapraszam do tańca.

***

Varas zobaczył jak Ervol prostuje się i rozciąga.

- Przecież sam mógłbyś uciec stąd, więc czemu tu zostałeś ? - zaczął Varas.

- Wiesz... kiedyś może bym uciekał, ale niestety jestem w szachu. Pewien człowiek... wróć, pewien byt, że tak to ujmę, blokuje mnie oraz moją moc, przez co nie mogę w pełni wykorzystać tego, co mam.

- Jak to ? - Marry wtrącił się zaciekawiona.

- Po prostu. Zostałem tu zamknięty, zapieczętowany i jedyne co mi pozostawili to ta chusta - wskazuje na materiał na ustach - żebym miał jak tu przetrwać przez tyle lat.

- A Eustachy?

- Stworzyłem go z resztek mej magii, gdy jeszcze nie wyczerpali mi jej do końca. - spojrzał na chowańca, a ten ukłonił się kiwnięciem głowy.

- Wyczerpali ? Jak? - dopytywał Varas.

- Moje łańcuchy są, a raczej były, połączone w system zasilający magią cały ten budynek. Myślę, że znaleźli nową osobę, skoro moja magia zaczęła się regenerować.

- Taranis... to jego zapewne podłączyli. - Varas zaczerwienił się ze złości - Musimy go odbić, i to jak najszybciej.

- Pomogę wam, na tyle ile zdołam, lecz wpierw - spojrzał na niewielki korzonek wystający między cegłami - trzeba się przygotować.

Marry nie wiedziała, o co mu chodziło, lecz gdy zobaczyła jak korzonek, zaświecił się zielonym blaskiem, spojrzała na Ervlola. Jego skóra zaczęła nabierać kolorów, zapadnięte policzki wróciły do poprzedniego stanu, jego włosy wydłużyły się do ramion oraz nabrały czarnej barwy. Mag odłamał korzonek, który przemienił się w długie patyczki. Położył je na głowie, a te same wszczepiły mu się we włosy, tworząc mu fryzurę. Włosy po bokach zawinęły się w loki, a reszta ułożyła się w nieładzie niczym miotana wiatrem.

- Co ty właściwie zrobiłeś? - zaczęła Marry.

- Odnowiłem się trochę. - zdjął chustę z ust i powiesił ją na szyi jako apaszkę - Eustachy, widzę, że tobie też to pomogło.

Marry odwróciła się do chowańca, lecz po chwili odskoczyła przerażona. Eustachy urósł, nabrał mięśni, a z jego ogromnych nozdrzy wylatywały iskierki.

- A jemu co ? - Marry mówił zza pleców Varasa.

- Chowańce reagują na poziom magii ich pana i się dostosowują. - uśmiechnął się Ervol.

- I mówisz, że jeszcze nie zregenerowałeś się do końca, tak ? - spojrzała na niego dziewczyna.

- Otóż to. To, co teraz robimy ? - zaczął mag.

- Wydostajemy się stąd i idziemy do mojego znajomego. - odparła wojowniczka.

- Więc ruszajmy i po drodze opowiecie mi o tym, co się działo.

- A co miało się dziać ? - zapytał Varas.

- Jak to co ? Nie było mnie na zewnątrz przez kilka wieków, więc chce trochę posłuchać, co się pozmieniało. - burknął zniesmaczony Ervol.

- A jeśli tak to nie ma sprawy. - odparł uśmiechnięty wojownik.

Bieg odbijał się echem od ścian korytarza. Słychać było go jeszcze przez kilkanaście minut.  

Podróżnik czasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz