13. Nieoczekiwany gość

725 49 2
                                    

- Szefie, nie uwierzysz, na jaki wpadłem trop. Myślę, ba, jestem pewny, że teraz przyskrzynimy Abruzziego.

Benjamin Moreau spojrzał na pochylającego się nad jego biurkiem podopiecznego. Odłożył trzymaną gazetę i odchylił się w fotelu.

- No więc, słucham, Einsteine. Co wymyśliłeś?

Brian wręcz promieniował entuzjazmem.

- Poznałem kogoś, kto załatwi nam dostęp do mafii. Jest członkiem jego rodziny, kilkakrotnie miała ofertę pracy dla niego, ale odmawiała. Nie pozostają w zbyt bliskich relacjach, ale jeśli odpowiednio do niej podejdę, to odnowi kontakty i załatwi mi posadę.

Po krótkim zastanowieniu, Moreau pokiwał głową.

- To byłoby coś, do tej pory nikomu nie udało się zinwigilować środowiska Abruzziego. Musisz jednak wiedzieć, jak wielkie jest to ryzyko. Od momentu wejścia tam będziesz zdany na siebie. Poza tym, jeśli tak dobrze chronią się przed wtykami, istnieje ogromne ryzyko, że są cholernie dobrzy w ich usuwaniu.

- Wiem. Ale pracuję nad tym tak długo... Ojciec nigdy by mi nie wybaczył, gdybym się teraz poddał.

- Twojemu ojcu zależało tylko na twoim bezpieczeństwie. Pamiętaj o tym. - Ton Moreau zabrzmiał groźniej, niż ten zamierzał.

- No dobrze, dzieciaku. Opowiedz mi coś o tym twoim "bilecie wstępu".

- Dziewczyna jest siostrzenicą Abruzziego. Miała nieciekawe dzieciństwo, więc wielkoduszny wujek chciał się nią zaopiekować. Najwyraźniej jednak świetnie sobie daje radę sama.

Brian przypomniał sobie ich rozmowę na plaży. Musiał się bardzo postarać, by nie zdradzić przed Moreau, że wie na temat Em coś jeszcze. Wątpił, by przełożonemu podobała się informacja o tym, że dziewczyna jest złodziejką.

- Dobrze. Ile jeszcze czasu potrzebujesz?

- Myślę, że tydzień mi wystarczy.

- Okej, postaram się jeszcze wstrzymać tych z góry, ale radzę ci się sprężać. Ich cierpliwość się kończy.

Brian kiwnął głową i opuścił gabinet szefa. Czekało go trudne zadanie. Czuł, że jest na końcowym etapie walki z mafiosem. Powinien się cieszyć. Dlaczego więc na samą myśl o wykorzystaniu w tym celu Emily miał ochotę wszystko rzucić?



Emily zdążyła rozgościć się w nowym mieszkaniu. Wypakowała wszystkie ubrania do szafy, poukładała książki na półkach. Powoli zaczynała czuć się jak u siebie. Była wdzięczna losowi, że spotkała Briana. Chłopak był zupełnie obcy, nic o sobie nie wiedzieli, a mimo to jej pomagał. I co najlepsze, nie chciał jej wykorzystać. Momentami dziewczyna zastanawiała się, czy to aby na pewno nie jest jakiś wyjątkowo realistyczny sen. Jeśli tak, to nie chciała się obudzić.

Popołudnie spędziła na robieniu wypieków z ciotką Dotty. Oprócz niej na tą chwilę nie było tu innych lokatorów, tak więc miały względny spokój. Kobieta ugniatała ciasto potężnymi dłońmi i opowiadała Em o swoim nieodżałowanym mężu Hectorze. Z jej słów dziewczyna wnioskowała, że był pantoflarzem, który często obrywał od swojej małżonki.

- Oj, ten mój Hector to był hultaj. Ale miał złote serce. Zabił go papierosy, no i te wszystkie lafiryndy, co to ubierały spódniczki krótsze niż majtki. Tak, on lubił sobie pooglądać, chociaż zawsze się tego wypierał. Nigdy mnie nie zdradził, nie myśl sobie, co to to nie.

- Mieliście jakieś dzieci?

Ciotka Dott na chwilę znieruchomiała.

- Tak, mój synek Samuel, zginął mając siedemnaście lat. Zastrzelił go przywódca przeciwnego gangu.

- Przykro mi.

- Niepotrzebnie. Mówiliśmy mu z Hectorem tyle razy, żeby się trzymał od nich z daleka. Ale oni mu nie odpuścili. Teraz ma przynajmniej spokój, jest sobie u Pana Boga i mu tam usługuje. Jeszcze ciasta


Pod wieczór Emily z niepokojem odnotowała, że jej oszczędności z ostatniego skoku szybko topnieją. Winę za to ponosił Ray, który zabrał prawie wszystko na swój poprzedni "wyścig". Szybko obliczyła, na jak długo jej jeszcze wystarczy. Wynik ani trochę jej nie zadowolił. Podeszła do szafy i wygrzebała z niej dwa plany swojego przedsięwzięcia. Omiotła je wzrokiem, zapamiętując wszystkie istotne szczegóły. Dziękowała Bogu za tak doskonałą pamięć fotograficzną. Zdecydowała, że wykona skok dzisiaj. Chwyciła telefon i odruchowo zaczęła szukać numeru Briana. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że go nie posiada. Spojrzała na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Istniała możliwość, że coś mu wypadło i nie pojawi się. Emily rozpoczęła przygotowania do napadu.

Wyjęła swój czarny strój: legginsy ułatwiające poruszanie się, czarny t-shirt, bluzę na zamek w tym samym kolorze. Do tego czarne najki, najwygodniejsze buty na świecie, czarną czapkę beanie, pod którą upychała włosy i czarną bandanę zakrywającą twarz. Odłożyła wszystko na bok. Ubierała się na końcu, przedtem musiała spakować swój nieodłączny rekwizyt, jakim był czarny plecak. Jego zawartość zależała od rodzaju roboty, na którą się wybierała. Napad na Gold Business Bank wymagał następującego ekwipunku: latarki, stalowej, wysuwanej linki z uprzężą, uniwersalnego klucza elektronicznego, łamiącego wszelkiego rodzaju kody i zabezpieczenia, śrubokręta z wymiennymi gwintami. Zabrała też nóż, sprzęt do otwierania sejfu i przyssawki do chodzenia po ścianach. Kiedy wszystko było spakowane, ktoś zapukał do drzwi. Em szybkim ruchem wrzuciła plecak do szafy.

- Już idę!! - krzyknęła, upychając ubrania pod łóżko.

Pukanie powtórzyło się. Emily ogarnęła wzrokiem pokój. Wynik uznała za zadowalający. Podbiegła do drzwi i otworzyła je, pewna, że to Brian.

Osoba za drzwiami nie przypominała go w najmniejszym stopniu.

________________________________________________________

Cześć mordeczki! Powyżej macie nowy rozdział. Fajne zakończenie, prawda? :) Jak myślicie, kto odwiedził Emily? Gwiazdkujcie, komentujcie, czy co tam chcecie. Dziękuję wam za ponad 300 wyświetleń, jesteście cudowni. <3



Catch me if you can ≫ P. Walker ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz