7. Don Corleone

959 71 4
                                    

Rankiem Emily wciąż tkwiła w myślach Briana. Biorąc prysznic, goląc się, jadąc do biura - wciąż miał ją przed oczami. Ciemne włosy, brązowe oczy, jasna cera. Wyraźnie zapamiętał każdy szczegół, nawet dołeczek w policzku pojawiający się, kiedy się śmiała.

Benjamin Moreau zastał go w takim właśnie roztargnieniu przy jego biurku.

- Już myślałem, że nie doczekam się tych raportów - powiedział, wyrywając podwładnego z zadumy.

- Nigdy nie lekceważ możliwości zwykłego człowieka - odparł Brian, pochylając się nad aktami Abruzziego.

Moreau przysiadł na skraju biurka, przyglądając się chłopakowi. Zdecydowanie był on nieodrodnym synem Franka. To samo spojrzenie, uśmiech, identyczny, niezłomny charakter. Ben od kilku dni łamał się nad tym, jak zmotywować Briana do działania. Przy okazji sam zastanawiał się, jak podejść kogoś tak chronionego jak Fabio Abruzzi.

- Słyszałem, że wczoraj wygrałeś.

Brian spojrzał na niego zdziwiony. Kompletnie zapomniał o swoim pierwszym tryumfie.

- Tak, owszem. W końcu się udało.

- Gratuluję. Jak ci idzie sprawa naszego Don Corleone?

Chwilowa radość Shepparda przebrzmiała wraz z pytaniem przełożonego.

- Szefie, ja... ja chyba muszę odpuścić. Minęło tyle czasu, a wciąż nic nie mam. Może... może nie nadaję się do tej roboty. - Zrezygnowanie widoczne na twarzy chłopaka chwytało za serce starego wyjadacza.

- Twój ojciec się w grobie przewraca, słysząc te bzdury. Przyznam szczerze, że sam wątpię w to, że kiedykolwiek uda nam się go przymknąć. Ale ja już jestem starym dinozaurem, natomiast ty, Brian, masz potencjał. Posiadasz taki sam talent, jaki miał twój ojciec i wierzę, że coś wymyślisz. Twoje wczorajsze zwycięstwo jest znakiem z niebios, zobaczysz.

Kiedy Moreau wyszedł, Brian w kółko przetrawiał jego słowa. Fakt, że szef w niego wierzy napawał go wątłą nadzieją, że może nie jest tak źle, jak mu się wydaje.

Jako że Brian nie znosił siedzieć bezczynnie w biurze, zaoferował swoją pomoc Alice McKinley, która pracowała w wydziale zabójstw. Była w trakcie paskudnej sprawy morderstwa dziewiętnastoletniej dziewczyny. Oprawca twarz zostawił nietkniętą, ciało zaś dokładnie obdarł ze skóry. Wcześniej ofiara została zgwałcona i uduszona cienką linką. Alice właśnie wybierała się po jednego z głównych podejrzanych - byłego chłopaka ofiary. W skrytości ducha Brian liczył, że chłopak będzie próbował uciekać, bo z chęcią by trochę pobiegał.



Ray wrócił do domu późnym popołudniem. Śmierdział tanimi perfumami i najwyraźniej ani trochę się tym nie przejmował. Emily udawała, że wszystko jest w porządku. Gotowała spaghetti, gdy mężczyzna zaczął się do niej dobierać. Przepraszał za swoje wczorajsze zachowanie, próbując zaciągnąć ją do łóżka.

- Mam okres, nic z tego - Em odmówiła stanowczo, nie przestając mieszać sosu.

Zapach jej popisowego, meksykańskiego sosu roznosił się po całym domu. Chociaż spaghetti było włoskim daniem, Emily nie przepadała za tradycyjnym sosem bolońskim, który jak na jej gust miał w sobie za dużo zielska. Sos meksykański przygotowywany według jej własnej receptury smakował nawet tym, którzy włoską kuchnię omijali z daleka. Dziewczyna zaś, jako rodowita włoszka, uwielbiała potrawy rodem ze słonecznej Italii. Gotowanie sprawiało jej przyjemność i pomagało się odstresować. Po wczorajszej kłótni potrzebowała tego. W przeciwnym razie nie byłaby w stanie przygotować kolejnego skoku. Musiała zdobyć pieniądze, bo rano kurier przyniósł kolejne wezwanie do zapłaty rachunków. Emily zastanawiała się, jakim cudem Ray tak długo mieszkał tu sam, skoro nigdy nie kwapił się do uregulowania należności za prąd czy wodę. Odkąd się tu wprowadziła to właśnie do niej należał ten obowiązek. Prócz tego musiała regularnie dostarczać pieniędzy Rayowi, żeby miał za co się ścigać. Nie czuła się wykorzystywana, bo w zamian za to Ray gwarantował jej stabilność i poczucie bezpieczeństwa. Będąc z nim czuła spokój. Miała kogoś, do kogo wracała po pracowitym dniu, kto zawsze na nią czekał. Owszem, zdarzało mu się mieć gorsze dni, ale przez większość czasu był dla niej miły. Emily nie chciała już nigdy więcej żyć w niepewności, w której żyła do momentu poznania Raya.

Emily postawiła przed chłopakiem talerz z dymiącym obiadem i zabrała się do studiowania planu budynku, do którego zamierzała się włamać. Nie był to zwyczajny bank. Jego dumna nazwa "Gold Business Bank" sugerowała coś lepszego. Tak też było. Konta w nim posiadali tylko bogaci i wpływowi mieszkańcy Tramp Town. Ich bogactwa przeważnie pochodziły z lewych interesów, toteż Em nie miała żadnych oporów przed przygotowywanym od dawna wypadem. To miało być wielkie przedsięwzięcie, więc musiała zadbać o każdy szczegół. Nie było miejsca na pomyłki. Bank posiadał zabezpieczenia najwyższej klasy. Jak to mówią, "klient płaci - klient wymaga". Pracownicy dbali o to, by fundusze biznesmenów spokojnie leżały i obrastały w procenty. Uruchomienie alarmu blokowało wszystkie drzwi i okna. Jej droga do środka prowadziła przez korytarz wentylacyjny, ale nie zdążyłaby nim wyjść, gdyby zaalarmowana policja obstawiła bank. Emily musiała działać szybko, cicho i precyzyjnie. W przeciwnym razie skończy za kratkami.


Catch me if you can ≫ P. Walker ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz