Rozdział 5

18.1K 912 26
                                    

Weszłam za Samantą (bo coś czułam że Sam nie przejdzie) na stołówkę i zobaczyłam to czego w sumie mogłam się spodziewać. Pod prawą ścianą ustawione były długie rzędy ławek przy których siedzieli przedstawiciele różnych gatunków. Przy tej najbliżej bufetu (pierwszej) siedziały wampiry, później czarodzieje, wilkołaki i na końcu mieszańce. Nie chodzi o to, że mieszańce takie jak ja lecz o to, że różne gatunki siadały razem i próbowały się dogadać. Ten ostatni stolik najbardziej przypadł mi do gustu ale nie było tam żadnego wampira... Nawet jednego!
Z bufetu wzięłam sobie normalne danie. Tak normalne jedzenie!
Widziałam jak Sam się na mnie gapi ale nie miałam zamiaru go odkładać. I tak niedługo odkryją, że jestem inna. W końcu jaka wampirzyca zgodziłaby się zamieszkać z wilkołakiem? Tylko, że prędzej pomyślą, że jestem psychiczna niż, że mogę być mieszańcem. A ja nie zamierzam ich uświadamiać.
Sam czekała na mnie więc nie miałam wyjścia... Musiałam do niej podejść. Nie chodziło o to, że nie chciałam przy niej usiąść czy coś w tym stylu ale chciałam usiąść w jakimś odległym kącie i nie zwracać na nikogo uwagi.
Poszłam za rudą która usiadła przy stoliku... wilkołaków! No nie! Teraz to już nie obędzie się bez plotek. Tak jakby wcześniej się obyło...
Spojrzała na mnie z wrednym uśmieszkiem który odwzajemniłam. A niech mnie licho jak nie podejmę tego wyzwania!
Usiadłam obok niej a wszystkie spojrzenia zwróciły się w moją stronę. Czując, że nie wypada tak po prostu ich zignorować uśmiechnęłam się miło i przedstawiłam się.
Jakiś brunet obdarzył mnie takim spojrzeniem, że już wolałabym sobie pójść. Nie chodziło o to, że patrzył z jakąkolwiek niechęcią... Nie, oj nie. On patrzył na mnie jak na rzecz którą pożądał... I to cholernie pożądał a wilkołaki strasznie zmieniają swój zapach gdy są podniecone. Od niego zaczęło podnieceniem śmierdzieć tak, że nawet kilometr dalej bym to poczuła...
Ukrywając niesmak zaczęłam spożywać kanapki które sobie nałożyłam na talerz.
Spojrzałam na Samantę która tak samo jak ja się powstrzymywała. Czyli tamten gnój był alfą... Nie no lepiej być nie mogło! Alfy są cholernie zakochane w sobie i nie przyzwyczajone do odmów. Takie maminsynki. A ten nie wyglądał mi na innego.
Jakaś laska usiadła mu na kolanach ale on nawet nie odwrócił ode mnie swojego wzroku. Czułam jego spojrzenie na swoich piersiach i nie podobało mi się to.
Dziewczyna była mocno opaloną brunetką z ciemnymi oczami które skierowane w moją stronę mieniły się złociście. Była bardzo wkurzona, nawet rzekłabym wkurwiona.
I była samicą alfa. Fałszywą ale zawsze.
Dlaczego fałszywą? To proste. Prawdziwe alfy to te urodzone przez alfy mające na tyle silne charaktery aby wytrzymać z daną im mocą. Czasami zdarza się, że wystarczy tylko ta druga opcja i dziecko zwykłych bet staje się alfą. Ale na pewno nie w tym przypadku. W przypadku tej watahy rządzili najsilniejsi a ona była alfą tylko dlatego, że była z nim. I nie zamierzała stracić tej pozycji.
Spuściłam głowę co strasznie zabolało moje ego ale nie mogłam im pokazać kim jestem. Nic dziwnego, że czuła się zagrożona. W końcu byłam sobą a silne samce pożądały silnych samic. I to było strasznie wkurzające w tej chwili.
Dziewczyna uznając mój gest tak jak chciałam, uniosła wysoko głowę i uśmiechnęła się zwycięsko do swojego alfy. On jednak nadal ją olewał.
Ja za to olewałam go co w sumie nie wyjdzie mi na dobre. Nawet dobrze to wiedząc miałam to głęboko gdzieś. Moje względy dostanie dopiero po mojej śmierci.
W końcu miałam dosyć tego faceta i jego wzroku. Odwróciłam się do Samanty i uśmiechnęłam najmilej jak potrafiłam.
- Przepraszam ale chyba nie jestem mile widziana. Do zobaczenia w pokoju.
Wstałam z miejsca i poczułam uśmiech brunetki, był dla mnie jak policzek. Ledwie powstrzymałam się od powiedzenia jej prawdy. Prawdy o tym kim ta suka jest.
Przeszłam się aż do ostatniego stołu gdzie znalazłam kilkanaście wolnych miejsc. Było to dziwne... Przy ścianie siedział chłopak o czerwonych (CZERWONYCH!) włosach a wokół niego była pusta przestrzeń. Z uśmiechem podeszłam do niego i odsunęłam sobie krzesło zaraz przy nim. Obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem po czym wrócił do swojego posiłku.
- Hej. - Powiedziałam zabierając się za swoje kanapki. - Jestem Luna a ty?
Nie zaszczycił mnie nawet swoim spojrzeniem więc zaczęłam spożywać swoje kanapki.
- Co jest z wszystkimi nie tak? - Jęknęłam zanim wzięłam kolejnego gryza.
Roześmiał się za co spojrzałam na niego zaskoczona. On nie jest głucho-niemy?
- Sam się zastanawiam. - Stwierdził wyciągając do mnie swoją dłoń. - Kacper.
Obdarzyłam czarodzieja szerokim uśmiechem i podałam mu dłoń. Przynajmniej jeden normalny w świecie szaleńców.

****

Na górze Kacper ^_^ mam nadzieję że się podoba ;3 Mi osobiście przypadł do gustu ;3

MieszaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz