Sam Pov:
-Jeśli chcecie wiedzieć Luny już z nami nie ma. - Powiedziała dyrektorka odejmując nam wszystkim mowę. Gapiliśmy się na nią niemo chcąc aby to nie była prawda.
-Nie. - Jęknęłam znowu zanosząc się płaczem. To niemożliwe aby nie żyła.. Kiedy stałam się taka słaba?
-Spokojnie. - Powiedziała lekko wystraszona uświadamiając sobie jak to zabrzmiało. - Nie umarła.. Po prostu musiała wyjechać. Nie wiem czy wróci ale szczerze - tu spojrzała zimno na Miguela - wątpię w to. Jeśli chcecie zróbcie sobie dzień wolnego.
Chciała odejść ale Kimi znalazła się przy niej i patrząc się w jej oczy spytała:
-Gdzie ona jest?
-Nie mogę udzielić wam odpowiedzi. - Mówiąc to wydawało się że ona nie wierzy aby Luna kiedykolwiek tu wróciła. Abyśmy kiedykolwiek ją jeszcze ujrzeli.
I wyszła. Po prostu odwróciła się i wyszła. Ten dzień gorszy już być nie mógł.
Staliśmy w ciszy dobre kilka minut po czym nie mogąc już wytrzymać zgarnęłam Kimi która niezwykle dobrze udawała dzielną. Jako że najmniejszej ochoty nie miałyśmy na wracanie do szkoły poszłyśmy w głąb lasu gdzie patrzyłyśmy się w niebo i starałyśmy nie rozkleić. Obie doskonale wiedziałyśmy że to koniec życia jakie zapoczątkowała u nas Luna.
Luna Pov:
Obudziłam się w wyjàtkowo wygodnym łóżku z cholernie miękkim materacem i puszystą kołdrą. Zaskoczona rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym się znalazłam i zdołałam zauważyć tylko czyste, białe ściany, brązowe drzwi i jakieś dziwne okna gdy głowa zaczęła mi pękać.
Zdezorientowana opadłam na łóżko łapiąc się za obolałą czaszkę i patrząc się na brązowy sufit w odcieniu dojrzałego drewna. O dziwo w całym pokoju dało się wyczuć ten oryginalny zapach.
Usłyszałam chrzęst i po chwili zobaczyłam nad sobą jakąś znajomą twarz. Chłopak był brunetem o ciemnych, kakaowych oczach. Wyglądał niezwykle i był mocno napakowany w barach ale nie tak choro.. wyglądał jak rasowy wilkołak z mojego dzieciństwa.
-Cześć. - Odezwał się z uśmiechem siadając obok mnie na łóżku i bez mojej zgody kładąc dłoń na moim policzku. W jego oczach widziałam troskę. Tylko czemu?
-Kim jesteś? - Spytałam lecz po chwili ból trochę zelżał (pewnie przez to że się nie ruszałam) i mogłam przypomnieć sobie gdzie gościa widziałam. - Facet z balu. - Jęknęłam a on się uśmiechnął.
-Pamiętasz! - Powiedział wesoło po czym potarł mój policzek. - Wiesz? Nie sądziłem że zobaczę cię przed twoją pierwszą, prawdziwą pełnią. A tu wychodzi na to że nawet nie raz. Teraz nawet się ciesze że mój braciszek jest takim idiotą.
-Bra..ciszek? - Byłam nieźle skołowana. O co mu chodzi? I czemu w ogóle miał mnie widzieć?
-No wiesz.. ten kretyn Rob. - Na te słowa moje źrenice rozszerzyły się tak że prawie pochłonęły moje tęczówki. W sumie to..
-Gdzie są moje soczewki? - Spytałam wystraszona. Nie wiem jak inni ale ja zawsze je czułam przez nadwrażliwy wzrok i głównie przez to że zawsze ograniczały moje zdolności.
-Nie potrzebujesz ich. - Stwierdził ciepłym głosem i nachylił się lekko aby wytrącić mnie z rytmu i pocałować w czoło. Co to kurna ma znaczyć?!
-Mam chłopaka. - Warknęłam odpychając go od siebie z oburzeniem i nie zwracając uwagi na obolałe kończyny podniosłam się z łóżka.
-Ach.. tego całego Miguela? - Spytał z niebezpiecznym uśmiechem. - Nie wiem czy on wie o tym że jesteście razem. Czy w innym wypadku zachowywałby się tak w stosunku do tej całej Lily?
Gwałtownie zamrugałam oczami i dopiero w tej chwili przypomniała mi się sytuacja ze stołówki. I każda chwila po niej.
Znowu widziałam wszystko w zwolnionym tempie jakby mój mózg mówił "jesteś masochistką, uwielbiasz ten ból".
Zanim się spostrzegłam otulona byłam rękoma chłopaka a ja sama zaczęłam szlochać. Cholera!
-Spokojnie. - Powiedział cicho głaszcząc moją czuprynę. - To tylko nic nieznaczący wybryk w twoim życiu. Wybaczam ci.
Przez to że w głowie miałam tylko Miguela nawet nie wiedziałam co ten mówi. A może wiedziałam ale nie chciałam tego do siebie dopuścić.
Brat Roba Pov: *Kilka godzin temu*
-Din?! - Usłyszałem wołanie samicy alfa więc posłusznie wyłoniłem się ze swojego pokoju. Od dziecka mieszkam w obcym stadzie które mam w przyszłości przejąć. Jako dziecko było tu zabawniej.. bo była to ona - Luna. To ona była tutaj jedyną osobą która nie cieszyła się z zabijania, z władzy. To co na prawdę kochała to stado i poczucie bliskości. Dlatego ją kocham. Kocham ją cały czas mimo tego że jej dawno nie widziałem. A raczej ją widziałem.. wtedy w sklepie i na balu. Nie mogłem się powstrzymać aby przerwać im tą popapraną scenę miłosną.
-O co chodzi? - Spytałem spoglądając na kobietę która podobno urodziła Lunę. Dziwne było to jak bardzo się różniły. Jedna ciemna druga jasna, oczy jednej złote drugiej prawie czarne. Tak.. znam prawdziwą naturę Luny. Dowiedziałem się o niej gdy miała z cztery lata a jej oczy zalśniły przy mnie zielenią. Wyglądała pięknie gdy uśmiechała się do mnie nie zwracając uwagi na panikującą matkę. Od tamtej pory to nasza dwójka pilnowała aby nie stała jej się krzywda.
-Luna wraca. - Na te słowa moje oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. Dziś poniedziałek.. czy środa? Czyżbym przespał kilka dni? - Musimy ją ukryć.
-Coś się stało? - Spytałem na co ta tylko uśmiechnęła się szeroko. To wcale nie musiała znaczyć nic dobrego.
-Głupia zatrzymała przemianę więc jej ciało nie może dać sobie rady z energią jaką wytworzyła. Wiesz co robić?
Tylko skinąłem głową. Od dziś będę się opiekował moją narzeczoną. To dar od losu że wraca do mnie tak wcześnie.~~~
Hahah xD tak! Jestem chora psychicznie! Ale fajnie mi wyszła chyba psychoza Dina ^_^
CZYTASZ
Mieszaniec
FantasyZrodzona z wilkołaczki i wampira, posiadająca moce czarodzieja i słynny urok syren. Czy da sobie radę w świecie gdzie nikt się nie toleruje? Gdzie gatunek jej rodzicielski chce wybić gatunek ojca? Czy da radę pogodzić cztery różne gatunki kiedy tak...