Rozdział 32

3.1K 235 53
                                    

Perry

- Nie wierzę, że nas tu zostawili! – Lea jęczy już dziesiąty raz, a ja, mimo całej sympatii do niej, ledwie zachowuję spokój.

- Jak niby chciałabyś iść razem z nimi? – pytam. Jednocześnie przejeżdżam ręką po twarzy.

- Nie wiem! Ale trzeba było jakoś pomyśleć! Rozdzielanie się, to najgłupsza rzecz na świecie. – Dziewczyna zaplata ręce na piersi i wbija we mnie wściekły wzrok. Biorąc pod uwagę, że ona leży na kanapie, a ja patrzę na nią z góry, wygląda to trochę komicznie.

- Skarbie, z całym szacunkiem, ale nie możemy ich obciążać. Mają swoją misję.

- My mamy misję! Razem!

- Skarbie... - mruczę i kręcę głową. Jak ona to sobie wyobraża? W tym stanie jakakolwiek konfrontacja z Cieniami skończyłaby się tragicznie. A to bez sensu, żeby reszta czekała.

- Perry! – Wściekłe spojrzenie zmusza mnie, żebym odetchnął głębiej i popatrzył jej w oczy. – Ja rozumiem, że jestem ciężarem, ale się po prostu o nich martwię. Rozdzieliliśmy się, oni poszli tam zupełnie sami. Nie tak to miało wyglądać.

Zupełnie zaskakuje mnie ten, całkiem łagodny w sumie, ton dziewczyny. Uśmiecham się do niej i nieśmiało siadam na brzegu mebla.

- To było najlepsze wyjście – mówię. – Tio, Net i Izz idą do miasta bawić się w bohaterów, a my bunkrujemy się gdzieś przed Kat i czekamy, aż po nas wrócą. To rozsądne.

- Wiem. Ale mi się to nie podoba. Czuję się pominięta. – Lea ani trochę nie wygląda na przekonaną. Myślę, że najbardziej boli ją, że przespała całą rozmowę i o wszystkim dowiedziała się po fakcie.

- Ech, to babskie ego. – Potrząsam głową i wyciągam do niej ręce. – Chodź, skarbie! Wskakuj w me ramiona, bo muszę cię zanieść w bezpieczne miejsce.

- Rycerz na białym koniu się znalazł... - Lea wciąż marudzi, ale kiedy podnoszę ją z kanapy, blednie gwałtownie i milknie. Posuwa się nawet do tego, żeby wcisnąć twarz w zagłębienie na moim ramieniu.

- Wszystko w porządku, skarbie? – W moim głosie słychać troskę.

- Pewnie – burczy, ale wciąż z przyciska nos do mojej koszulki. – I nie jestem twoim skarbem.


Tio

Skradamy się przez rzednący lasek, żeby stamtąd dotrzeć na przedmieścia, a potem... gdzieś. Nie mam pojęcia, jak w tak olbrzymim mieście znaleźć jednego gościa, ale liczę, że ten problem sam się rozwiąże.

Nie podoba mi się, że się rozdzieliliśmy, a już zwłaszcza w ten sposób. Wolałabym dalej iść sama, a resztę zostawić bezpiecznie w chatce. Najprawdopodobniej cała ta misja to samobójstwo, a nie chcę pociągać za sobą ani Neta, ani Izz. Nie zniosłabym, gdyby któremuś z nich coś się stało.

Nagle dociera do mnie, że od dłuższego czasu po prostu bezmyślnie prę na przód i nawet się nie rozglądam. Mam ochotę zakląć, ale zamiast tego tylko mrugam, żeby skupić myśli.

- Na pewno nic ci nie jest? – Cichy głos Izz przerywa milczenie trwające od opuszczenia domku i sprawia, że potykam się o korzeń.

Szybko łapię równowagę. Mam nadzieję, że tego nie zauważyli.

- Wszystko w porządku. – Uśmiecham się lekko. – Po prostu, tak jak my wszyscy, mam już dość tego całego dziadostwa.

- Ja bym użył mocniejszych słów niż „dziadostwo". – Net kręci głową. – Ale nie mam zamiaru przejmować roli Lei.

Planeta Cieni (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz