Rozdział 11

7.5K 599 90
                                    

No dobra... Obiecałam i jest. Łatwe? Łatwe. Jak się zepnie tyłek.



Tio

Razem z Maksem spędzamy cały tydzień w Obozie. To najpiękniejsze siedem dni w moim życiu. Siedem dni, podczas których nic nie próbuje nas zabić, ani razu nie głodujemy i wreszcie zaczynamy się przekonywać, że wciąż istnieje coś takiego jak bezpieczeństwo.

Chociaż spodziewam się, że Net albo Sam wezmą mnie na przesłuchanie w sprawie moich cudacznych umiejętności, które objawiły się zupełnie niedawno, nic takiego nie następuje. Wszyscy zupełnie ignorują ten temat, a ja go nie zaczynam. Choć na początku miałam ogromną ochotę, żeby z kimś to przedyskutować, po dłuższych rozmyślaniach – przeszło mi.

Uznałam, że w sumie nie mam nic do powiedzenia. Nie wiem, skąd to się wzięło ani jak właściwie działa moja nowa umiejętność. Mam nadzieję, że nigdy już nie będę musiała jej wypróbowywać, ale jest to niestety wątpliwe. W każdym razie... Teraz postanawiam zostawić swoje problemy i po raz pierwszy czerpać radość z życia.

Wciąż mieszkamy z Matem i jego mamą, ale zupełnie mi nie przeszkadza, że musimy dzielić z kimś dom. Mamy całe łóżko dla siebie i zawsze możemy liczyć na coś do jedzenia. Odsypiam swoje życie. Nie śmiem narzekać na nic, bo czuję się tak, jakbym trafiła do raju.

Lepiej poznaję też ludzi. Najwięcej czasu spędzam z Matem, no bo z nim mieszkam i z Netem, bo to najlepszy kumpel Mata. Udaje mi się też zamienić kilka słów z bliźniakami. Pat jest zabawny i wygląda, jakby niczego nie traktował poważnie, a Izz to raczej cicha i spokojna dziewczyna. Są mili.

To więcej osób, niż wcześniej znałam przez całe swoje życie.

Przez jakiś czas miałam też ambitne plany, żeby znaleźć chłopaka, który dał mi pociski do kuszy, ale mimo najszczerszych chęci i długości poszukiwań, nie dałam rady go odszukać. Zapytałam nawet o niego Neta, który stwierdził jedynie, że Cin to samotnik, który chadza własnymi drogami.

Za to niechcący wpadłam na dziewczynę o imieniu Lea – poważną, ostrzyżoną na krótko i zimną jak lód. Kiedy się z nią witałam, odburknęła mi coś tak, że nie byłam w stanie zrozumieć słów. Może to i lepiej, bo instynktownie czułam, że nie mówiła nic miłego.

Sama w ciągu całego pobytu w Obozie widzę tylko kilka razy, najczęściej kiedy chodzi ulicami. Wydaje się naprawdę godnym zaufania człowiekiem, ale nie mam okazji, żeby jakoś szczególnie długo z nim porozmawiać. Przywódca zawsze wygląda, jakby musiał załatwić coś bardzo ważnego i pilnego, dlatego tylko grzecznie mówię mu „dzień dobry", a on mi równie grzecznie odpowiada i to jest koniec naszej konwersacji.

Podsumowując – wszystko jest cudownie. I zaczynam się tu nudzić.

Oczywiście, jestem tu szczęśliwa i za żadne skarby nie chciałabym wrócić i znów żyć za murem, ale po prostu... Całe życie spędziłam na ucieczkach. Na oglądaniu się przez ramię. Na drżeniu przy najcichszym trzasku gałązki. Na wiecznej walce o życie brata i swoje. Dlatego teraz, kiedy nie muszę już tego wszystkiego robić, jest mi dziwnie. Gdzieś głęboko na dnie serca, zaczynam czuć, że jestem niepotrzebna. Tylko jem, śpię, ćwiczę strzelanie z kuszy i rozmawiam z innymi ludźmi. Nie jestem do tego przyzwyczajona.

Max bez problemu odnajduje się w kontaktach z innymi dziećmi, co mnie naprawdę cieszy. Jednak ja, po całym życiu w gotowości... zaczynam być sfrustrowana nicnierobieniem.

Dlatego nieopisaną radość sprawia mi, kiedy pewnego dnia Net zahacza mnie w przedpokoju i pyta:

– Nie miałabyś ochoty, żeby dołączyć się do naszego polowania? Załatwię to z Samem.

Planeta Cieni (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz