Rozdział 3

11.6K 672 77
                                    


Net

Powoli nadchodzi późne popołudnie - żeby nie powiedzieć wczesny wieczór. Nie panuje jeszcze mrok, ale już czuć w powietrzu, że dzień się kończy. Słońce nabiera powoli ogniście pomarańczowej barwy, ale jeszcze nie zamierza wpaść w objęcia widnokręgu.

Siedzę przy stole Rady i słucham Pata, który po raz setny opowiada historię o tym, jak dziś rano zabiłem Cienia.

Kiedy tylko wróciliśmy do Obozu, natychmiast okrzyknięto nas bohaterami. W końcu sami zabiliśmy Cień! Coś takiego nie zdarza się często. Mimo że dla mnie cały wypad był totalną porażką, innym najwyraźniej przypadła do gustu ta przygoda.

Powinienem być z siebie dumny, dlatego uśmiecham się uprzejmie do wszystkich i przyjmuję gratulacje, ale tak naprawdę przez cały czas myślę o tym, że jeden Cień to za mało.

Pokonałem bestię. Zostało jeszcze kilka milionów. Ale cieszmy się tym zwycięstwem!

Ludziom na tyle poprawił się humor, że Sam zadecydował o tym, by urządzić uroczystość na naszą cześć.

A Sam tutaj rządzi. Ma ponad trzydzieści lat i odziedziczył stanowisko dowódcy po swoim ojcu. Wszyscy byli zdania, że najlepiej sprawdzi się w tej roli. I mieli rację. Grupa nie wyglądałaby dziś tak, jak wygląda, gdyby zamiast Sama rządził jakiś patałach.

Poza nim w Radzie są jeszcze cztery osoby. Jestem wśród nich najmłodszy, co czasem mocno daje się we znaki. Chociaż mogę być z siebie zadowolony, bo Sam najczęściej korzysta właśnie z mojej pomocy... i jeszcze rad dziewczyny o imieniu Lea - ona jest szychą, jeśli chodzi o zabezpieczanie terytorium. Poza tym to mój osobisty wróg. Nasze rozmowy za każdym razem przeradzają się w ostrą kłótnię.

Poza nami miejsce w Radzie ma też Cho, spec od żywności i bardzo sympatyczny staruszek oraz Mia, naczelny inżynier, naprawdę twarda babka.

Wszyscy mają więcej niż dwadzieścia lat i często muszę się naprawdę starać, żeby nie weszli mi na głowę.

W tej chwili zadają całą masę pytań, na które wcale nie mam ochoty odpowiadać. I nie chodzi bynajmniej o to, że mój głos jest tak zachrypnięty, że można nim straszyć dzieci...

- Czyli za trzecim razem wystarczyło, żebyś strzelił dwa razy w to samo miejsce? – To pytanie pada ze strony Sama i tylko dlatego go nie ignoruję.

- Tak – charczę. – Ale to prawdziwy cud. Normalnie, jak chcę któregoś zabić, potrzebuję siedmiu, ośmiu strzałów. Dobrze to wiecie.

Na placu wokół nas trwa regularna zabawa, choć staramy się ograniczać hałas do minimum. Ludzie tańczą, rozmawiają i ogólnie miło spędzają czas, ale dbają, żeby nie podnosić głosu. Jedynym instrumentem, który dopuszczono do gry, jest stara gitara. Jej łagodnie dźwięki snują radosną melodię zalegającą nad radosnym tłumem.

Sam kiwa z namysłem głową, zastanawiając się przez chwilę nad moimi słowami, a ja w tym czasie odchodzę od stołu. Boli mnie serce, że zdążyłem spróbować tylko połowy potraw, ale naprawdę nie chcę nic więcej mówić. Piekielnie boli mnie gardło. Kilka kieliszków, które wypiłem, tylko pogorszyły sprawę.

Ludzie bawią się wszędzie wokół, więc muszę wykorzystać maksimum swoich umiejętności, żeby przemknąć obok nich niezauważenie. Mijam Izz zabawiającą najmłodsze dzieci i Pata flirtującego z kilkoma starszymi dziewczynami. Na pewno po raz kolejny chwali się dzisiejszą historią. Ja mam jej już po dziurki w nosie.

Wszyscy w Obozie wyglądają, jakby doskonale się bawili.

Jednak nigdzie nie mogę znaleźć Mata. Domyślam się, że go tutaj nie spotkam, bo nigdy nie przepadał za tłokiem i ściskiem. Od polowania wymieniłem z nim może ze dwa zdania i muszę z nim pogadać.

Planeta Cieni (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz