Rozdział 30

2.9K 237 26
                                    

Tio

Wszyscy wbijają we mnie wzrok i czuję, że ich świdrujące spojrzenie dosłownie mnie przewierca.

- I co? – Głos Izz drży cicho. – Co robimy?

Ich oczy są pełne nadziei i dociera do mnie, że oni... liczą, że ja coś zrobię. Mam ochotę się roześmiać albo wpaść w histerię.

- Nie wiem. – Ledwie udaje mi się zamaskować panikę. – Nie jestem lekarzem.

Umiem walczyć, umiem zabijać Cienie i jakoś radzę sobie w kryzysowych sytuacjach. Ale nie jestem specjalistką od wszystkiego!

- Przecież... - Perry odrywa wzrok od Lei i zawiesza go na mnie.

- Nie jestem lekarzem! – powtarzam. – Nie... nie wiem, co trzeba zrobić.

W pewnym sensie czuję się, jakbym kapitulowałam, ale po prostu się na tym nie znam. Często opatrywałam różne rany, ale jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z czymś tak poważnym. Rodzice nauczyli mnie podstaw, ale tutaj trzeba czegoś więcej.

- Musimy wyjąć kulę. Tak powiedziałaś przed chwilką. – Net kładzie mi rękę na ramieniu i ściska. – I trzeba to zrobić.

Palcem unosi mój podbródek do góry i zmusza, żebym spojrzała mu w oczy. Tym razem jego spojrzenie nie jest tak łagodne, jak zwykle. Teraz chce mi przekazać siłę, a nie czułość.

Zaciskam wargi i po raz kolejny czuję, że to wszystko mnie przytłacza. Jeszcze kilka tygodni temu chciałam po prostu przeżyć i zapewnić bezpieczeństwo bratu. A teraz... pojawiło się całe mnóstwo osób, które patrzą na mnie, jakby wszystko właśnie ode mnie zależało.

Wcześniej martwiłam się tylko o brata. Potem jeszcze o Neta i Mata. W tej chwili boję się o wszystkich.

Nagle Lea jęczy przeciągle, a Perry odrywa jedną rękę od jej brzucha, żeby ścisnąć jej palce. To przywraca mnie do rzeczywistości.

Zaciskam dłonie w pięści.

- No dobrze. – Muszę się wziąć w garść. – Mam już plan.


Net

Naprawdę martwię się o Tio. O Leę oczywiście też, ale Tio zaczyna mnie przerażać. Jest blada jak sama śmierć i kiedy pochyla się nad Leą zauważam, że trzęsą jej się ręce. Dziewczynie, którą znam, nigdy nie trzęsą się ręce.

- Musimy przygotować bandaże. – Tio zerka na Perry'ego. –Trzeba je będzie wyparzyć. Jest tu gdzieś woda?

- Woda... - Chłopak wstaje i rozgląda się błędnym wzrokiem po pomieszczeniu. – Woda... Jest coś lepszego! – Rzuca się i zaczyna przewracać jakieś pakunki w skrzynce stojącej w kącie.

W tym samym czasie Izz przytrzymuje Leę, która zaczyna się wiercić i uciska jej brzuch, żeby choć trochę zatamować krew, która zdążyła już zabarwić kanapę na czerwono.

- Patrzcie! – Perry wyciąga w naszą stronę jakieś białe opakowania. Z lekkim szokiem rozpoznaję w nich autentycznie zapakowane opatrunki sprzed stu lat.

- Skąd ty to masz? – Nie mogę się powstrzymać od wyrwania mu jednego. – Przecież one... one mają wiek!

- Nie jestem pewna czy to najlepszy pomysł, ale chyba nic innego nie mamy. – Tio zabiera ode mnie bandaż i pochyla się nad Leą. – Przytrzymajcie ją. To nie będzie przyjemne.

Perry natychmiast kuca obok dziewczyny i przyciska jej ręce do kanapy. Izz robi to samo z jedną nogą, a ja z drugą. Mam nadzieję, że Lea całkiem straci przytomność i nic nie będzie czuła...

Planeta Cieni (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz