Tio
Wspinam się po schodach.
Wydaje mi się, że każda z moich nóg waży tonę. Chciałabym się podeprzeć o ścianę, ale nie pozwalam sobie na to. Jest szansa, że nawet tutaj ktoś mnie dostrzeże, a ja muszę wyglądać na silną.
Nawet gdy mam ochotę schować się pod łóżkiem.
Pokonuję stopnie i zaglądam na kolejne piętra. Jednak każde z nich jest tak samo opustoszałe, a jedyny dźwięk, który przerywa ciszę, to potępieńcze wycie wiatru.
Wreszcie docieram na sam szczyt. To ostatnie piętro, więc nie ma innej drogi. Biorę głęboki oddech i wychodzę z klatki schodowej.
Pomieszczenie jest duże, ale zatrważająco puste. Właściwie niczym nie różni się od niższych poziomów. Odrapane ściany, resztki jakichś sprzętów walające się po podłodze. I wybite okna, przez które do środka wpada wiatr i promienie słońca.
Obracam się wokół własnej osi, ale nikogo tutaj nie ma.
- Gdzie jesteś? – krzyczę. Mam dość zachowywania ciszy i uciekania. – Pokaż się!
Odpowiada mi echo.
A potem nagle cienie w pokoju zaczynają ożywać.
Nigdy nie zastanawiałam się, ile mroku może ukrywać się w praktycznie pustym wnętrzu. Cienie zdają się wypełzać zewsząd. Są bezkształtne, niewielkie i słabe, ale formują się w coś większego. Nawet mój własny odrywa się od podłogi i dołącza do swoich braci.
I po chwili przede mną staje mężczyzna.
Cofam się o krok.
Spodziewałam się maszkary. Czarnoszarej bestii utkanej z Cieni. A nie młodego mężczyzny.
- Witaj, Tio. – Uśmiecha się do mnie, a ja instynktownie wyciągam rękę po kuszę. Dopiero po sekundzie dociera do mnie, że już jej nie mam.
Wycofuję się jeszcze bardziej.
- Kim jesteś? – pytam.
Obcy wyżej unosi kąciki ust. Ma jasne włosy i lekki zarost, a jego oczy błyskają błękitem spod długich rzęs. Nie potrafię ocenić, ile może mieć lat. Trzydzieści? Czterdzieści? Nosi proste spodnie i podkoszulek, przez co zupełnie nie pasuje do roli kogoś posiadającego władzę.
Przez chwilę po prostu stoję i się na niego gapię. A potem zdaję sobie sprawę, kogo mam przed sobą.
Ten mężczyzna zabił Neta i uprowadził ponad połowę ludzi z wioski, a jeśli rzeczywiście jest panem Cieni, to odpowiada również za zagładę całego świata, jaki znała ludzkość.
- Czego ty chcesz? – syczę. – Czemu tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać?! Po co to?!
Nie potrafię panować nad własnymi emocjami i podświadomie przywołuję swoją moc. Moją skórę pokrywa czerń, a z rąk wyrastają pazury. Pozwalam plamie dotrzeć aż do ramion, a wtedy powstrzymuję ją jedną myślą i zaciskam pięści ze złości.
- Gadaj – warczę.
Mężczyzna uśmiecha się lekko i potrząsa głową. Unosi rękę i wyciąga ją wnętrzem do mnie, jakby chciał mi coś na niej podać. A potem zamienia się w Cień. Jednak to nie jest dobre słowo. Cienie są tylko pokrywą, czernią zalewającą zwyczajnych ludzi.
On jest z nich stworzony.
Gdybym spróbowała zedrzeć z niego plamę, tak jak robiłam to ze sobą, pod spodem nie byłoby żadnego człowieka.

CZYTASZ
Planeta Cieni (zakończone)
Science Fiction"Nie jestem przerażony. Ludzie dawno przestali wzbudzać mój strach." Pojawiły się ponad sto lat temu. Nikt nie wie czemu ani jak. Czy zrodziły się w laboratorium? Powstały na skutek eksperymentu? Przybyły z kosmosu... A może z innego wy...