Net
Czuję się, jakby coś mnie przeżuło i wypluło. Jednak żyję, a to coś, czego nie mogłem o sobie powiedzieć jeszcze godzinę wcześniej.
Siedzę na fotelu w domu Sama i przysłuchuję się dyskusjom rady. A raczej tego, co z rady zostało. Nie licząc mnie, atak przeżyli tylko Sam i... No oczywiście, jakże by inaczej – Lea. Tej dziewczyny chyba nic nie jest w stanie ruszyć. Niestety straciliśmy wszystkich pozostałych, a to dotkliwy cios dla całego Obozu.
Poza nimi u Sama są też Tio z Maksem, Mat i Izz. Tio stoi pod ścianą razem z bratem obejmującym ją w pasie, a Mat siedzi na kanapie obok Izz, która wciąż szlocha rozpaczliwie, bo Cienie zabrały Pata.
– Straciliśmy pięćdziesiąt siedem osób. – Sam jest straszliwie przygnębiony. Przy tych słowach uderza ze złością w stół, a potem jeszcze klnie pod nosem. Nigdy wcześniej nie widziałem go tak wyprowadzonego z równowagi.
Jego wzburzenie nie dziwi mnie szczególnie. Straciliśmy pięćdziesiąt siedem ze stu dwunastu osób. To połowa. Połowa ludzi, którzy tu mieszkali, nie żyje. Znałem imię każdego z nich i chyba to jest najbardziej dobijające. Ich twarze wciąż latają mi przed oczami, a myśli o rodzinach nie dają spokoju. Wśród ofiar są też dzieci...
Wzdycham głośno.
– Zabrały co najmniej jedną osobę z każdego domu. – Lea zakłada ręce na piersi i potrząsa głową. Po jej minie widzę, że ma ochotę kogoś zamordować. – Co robimy?
– To chyba oczywiste. Muszę spotkać się z tym całym Panem Cieni, kimkolwiek on jest. – Tio rozgląda się, szukając pomocy. Mogę tylko skinąć głową w jej stronę, bo z tego, co zdążyłem zrozumieć, to nasze najlepsze wyjście.
– Głupota. – Lea parska. – Z daleka śmierdzi pułapką. Nie wrócisz stamtąd żywa. A na pewno nie wrócisz z naszymi ludźmi.
– A co innego możemy zrobić? – Tio robi krok do przodu i z rozmachem kładzie ręce na tym samym blacie, w który przed chwilą walnął Sam. – Siedzieć tu i czekać na kolejny atak?!
– Tego nie powiedziałam! Możemy... Możemy... – Dziewczyna ukrywa twarz w dłoniach. Po raz pierwszy robi coś takiego w mojej obecności, więc unoszę brwi. Wygląda na to, że dziś mamy dzień utraty panowania nad sobą. Zaskakuje mnie, że sam jestem taki spokojny. – Nie wiem, co zrobić! Sam?!
Mężczyzna potrząsa głową. On też nie ma pojęcia, co począć z tą sytuacją.
– Muszę iść się z nim spotkać. Cienie mogą na powrót być ludźmi! Trzeba odzyskać naszych! – Tio ze złości zaciska obie ręce w pięści. Martwi mnie, że jeśli postanowi znów uderzyć w stół, to blat nie wytrzyma. – One zabrały pięćdziesiąt siedem zupełnie niewinnych osób! Nie mogę tu tkwić, kiedy najwyraźniej wszystko zależy ode mnie. Może to i pułapka, ale z drugiej strony... Pan Cieni mógł mnie bez problemu zabić. On czegoś chce. Muszę tam iść.
– I myślisz, że tak po prostu ci wszystkich odda? – Mat unosi lekko brew. Jednocześnie obejmuje ramieniem Izz, która zaczyna szlochać głośniej.
– Jak nie pójdę, to nie odda na pewno! – Tio prycha głośno. – Nie widzicie tego? Tu chodzi o coś większego. Nie wiem jeszcze, o co... ale coś jest na rzeczy.
– Tio ma rację. – Postanawiam się wreszcie odezwać. Wstaję z fotela i rozprostowuję kości. Słyszę, jak trzaskają w stawach i po moich plecach przechodzi dreszcz. – Nie mamy wyjścia. Jeśli chcemy ich odzyskać, a przypomnę wam, że wszyscy chcemy, to Tio musi iść.
Dziewczyna opiera ręce na biodrach, wyraźnie zadowolona, że ma chociaż odrobinę poparcia. Max nie mówi ani słowa, ale nie odrywa wzroku od siostry. Odnoszę wrażenie, że nie podoba mu się kierunek tej rozmowy.
CZYTASZ
Planeta Cieni (zakończone)
Science Fiction"Nie jestem przerażony. Ludzie dawno przestali wzbudzać mój strach." Pojawiły się ponad sto lat temu. Nikt nie wie czemu ani jak. Czy zrodziły się w laboratorium? Powstały na skutek eksperymentu? Przybyły z kosmosu... A może z innego wy...