Rozdział 10 - Dystans

2K 225 15
                                    

Dedykacja dla:

- Ciasteks

- DamaKaro

- Marianna3467

- klaudia181523

- Karmelcialove

- Wikusialolo

- Ewalgielska7



~*~ Jack ~*~


Kiedy North nas wezwał do bazy, nie spodziewałem się niczego dobrego. Czyżby Mrok znowu zaatakował? Ale stało się coś o wiele gorszego. Piasek nam przekazał, że Czarny Pan był u Amy. Poczułem, jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę. To moja wina! Powinienem przy niej być. Natychmiast ścisnąłem swój kij i zanim któreś ze strażników mnie zatrzymało, wyleciałem przez okno. Kierowałem się do szkoły Amy. Właśnie skończyła lekcje. Widziałem jak szła sama, słuchając muzyki. Podleciałem do niej, złapałem w pasie i po prostu wzbiłem się z nią w powietrze. Była zdziwiona. Gdy wreszcie odstawiłem ją do domu od razu zacząłem krzyczeć. Nie byłem zły na nią, bo dlaczego miałbym być?! Byłem zły na siebie! Przeze mnie mogła zginąć. Całe szczęście, że Piasek nad nią czuwał! Ja krzyczałem, a ona tylko stała i patrzyła na mnie bezradnym wzrokiem, co jakiś czas próbując mnie uspokoić. Była taka drobna, taka niewinna, taka bezbronna... Każda komórka mojego ciała pchała mnie w jej stronę. Położyłem jej rękę na policzku. Miała taką delikatną skórę. Jej czarne oczy działały na mnie jak magnez. Nigdy w życiu się tak nie czułem! Powoli nasze twarzy przybliżały się do siebie i w tym momencie straciłem panowanie nad mocą. Przez przypadek zamroziłem jej policzek. Wtedy zrozumiałem, co North miał na myśli mówiąc, że coś, co wydaje nam się oczywiste okazuję się zupełnie inne. Myślałem, że Amy jest dla mnie tylko przyjaciółką, ale grubo się myliłem. Zajęła ważne miejsce w moim sercu. Jej łagodność była dla mnie jak balsam. Doszedłem do wniosku, że muszę się od niej trzymać z daleka. Moja moc może ją zabić. Przy dzieciach potrafię się kontrolować, ale one nie działają na mnie tak jak ta zwykła, siedemnastoletnia śmiertelniczka. Nie chciałem jej więcej skrzywdzić. Postanowiłem ją pilnować, ale na odległość. Powinna ułożyć sobie życie, ale beze mnie. Kiedy szła z tym Taylerem na spotkanie była smutna. To ja byłem powodem tego smutku. Poszli do kawiarni. On zamówił cappuccino, a ona herbatę z cytryną. Udawała zainteresowaną rozmową, ale jej oczy wyrażały zupełne znudzenie. Czasami mu się przyglądała. W pewnym momencie rudy złapał ją za rękę. Amy zmarszczyła brwi i już miała ją zabrać, ale w końcu się powstrzymała. Wytrzeszczyłem oczy. Nigdy w życiu nikomu tak bardzo nie miałem ochoty przywalić śnieżką jak temu chłopakowi. Jakim prawem ją dotykał?! Ale czy nie tego właśnie chciałem? Ciężko westchnąłem. Nie wiem, dlaczego Księżyc ją wybrał. Czyżby chciał mnie w ten sposób za coś ukarać? Czymś, a raczej kimś, kogo pragnę, ale nie mogę mieć? Tayler odprowadził ją do domu. Na pożegnanie chciał ją cmoknąć w policzek, ale ona akurat w tym momencie się odwróciłam i ruszyła do domu. Ha! Głupi palant! Usiadłem na jednej z gałęzi i ją obserwowałem. Mimo wczesnej godziny poszła się umyć. Wróciła ubrana w piżamę i usiadła na łóżku, spod którego wyciągnęła jakiś zeszyt. Zaczęła coś pisać, co jakiś czas przecierając oczy. Wreszcie się poddała, a łzy wypłynęły z jej oczu. Rzuciła zeszytem o podłogę, a sama wtuliła się w kołdrę. Płakała bardzo długo. Razem z nią płakało moje serce. To ja byłem powodem jej cierpienia. Po jakiejś godzinie wreszcie usnęła. Dopiero wtedy wleciałem przez okno do jej pokoju. Ostrożnie okryłem ją kołdrą uważając, by nie dotknąć jej skóry. Znów mógłbym ją zamrozić. Cicho szepnąłem:

- Słodkich snów, Am.


Serce z lodu [zawieszone - napisane od nowa w ,,It's just a dream"]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz