Na samym początku pragnę ogłosić i przeprosić, ale postanowiłam, że nie będę już dedykowała rozdziałów, ponieważ jest Was tak wielu, że zajmuje mi to minimalnie godzinę :( Przepraszam, kocham Was i zapraszam do czytania <3
~*~ Jack ~*~
Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi.
- Amy? Amy, wróciłaś już?
Jeremy zapalił światło w pokoju swojej siostry. Natychmiast zesztywniałem, ale zaraz zdałem sobie sprawę, że i tak mnie nie zobaczy. Przecież we mnie nie wierzy.
- Gdzie ta dziewczyna się szlaja? – mruknął pod nosem. – Kiedy tylko wróci, dostanie taki szlaban, że jej się odechcę. A niech tylko się dowiem, że była z jakimś chłopakiem, to go znajdę i powieszę. Co się dzieję z tymi dzieciakami?! Świat szaleje...
Gdyby tylko wiedział, że jego siostra już nigdy nie wróci...
Po chwili Jeremy wyszedł, nieświadomie zostawiając mnie samego w pokoju Amy. Rozejrzałem się dookoła. Wszystko mi ją przypominało. Doskonale pamiętam nasz pierwszy pocałunek. Nigdy w życiu nie byłem tak bardzo wściekły jak wtedy, kiedy zobaczyłem ją i Taylera razem. Musiałem wtedy pokazać temu rudemu palantowi, jej, sobie i całemu światu, że ona należy tylko do mnie.
Ale myliłem się. Amalie nie należała do nikogo, oprócz siebie samej. Mogła mi oddać swoje serce, ale sama podejmowała decyzje o swoim życiu. Teraz to wiem. Mógłbym ją prosić, błagać, a nawet jej grozić, a i tak zrobiłaby po swojemu. Tak samo było wtedy, gdy Mrok zaatakował małego Cartera. Mimo moich próśb i gróźb poleciała z nami.
Uśmiechnąłem się pod nosem, ale po chwili zgiąłem się w pół, bo bolesne ukłucie w sercu było nie do wytrzymania. Bez niej moje życia to fikcja. Bez niej wszytsko straciło sens. Bez niej cały świat jest niczym. Stałem się jak zwiędły kwiat; bez chęci, ani szans do dalszej walki.
Wstałem, naciągnąłem kaptur na głowę, wziąłem swój kij i wyleciałem przez okno. Wiatr niósł mnie tam i z powrotem, aż wreszcie wylądowałem na jakimś dachu. Rozsiadłem się wygodnie i zerknąłem w niebo. Była jeszcze noc. Gwiazdy wesoło migotały, jakby zupełnie nic się nie zmieniło. Ale dla mnie... nic już nie jest takie samo.
Nagle usłyszałam wesoły śmiech. Wychyliłem się lekko i dostrzegłem dwójkę przytulonych nastolatków; ruda dziewczyna udawała niedostępną i próbowała się wyrwać, a brązowowłosy chłopak tylko wzmacniał uścisk. Wreszcie ruda się poddała i chciała pocałować brązowowłosego, ale teraz ten się odsuwał. Wreszcie, obydwoje śmiejąc się, złączyli swoje usta w pocałunku, po czym poszli dalej.
Z westchnieniem położyłem się na dachu, próbując połączyć gwiazdy w konstelacje. Przypomniałem sobie książkę, którą Amy mi dała. Wciąż nie miałem czasu doczytać końcówki, ale nie to było teraz ważne. *
Główna bohaterka, Wanda, tak bardzo pokochała swoją żywicielkę – Melanie, jej chłopaka i brata, że postanowiła oddać dziewczynie jej ciało. Ale nie chciała odlecieć na inną planetę, ponieważ nie zniosłaby świadomości, że ludzie, których kocha, są z dala od niej. Co więc postanowiła? Chyba każdy się domyśla. Postanowiła umrzeć.
Na początku w ogóle nie rozumiałem, co Amy podobało się w tej książce. Wydawała mi się to głupia opowieść o kosmitach, ale... teraz już rozumiem. Nie chodziło wcale o to, że obcy przejmowali ludzkie ciała (jakkolwiek durnie to zabrzmi). Chodziło o uczucia, jakimi przybyszka z kosmosu (jeszcze durniej) darzyła ludzi; w jej mniemaniu okrutne istoty, które nie raz chciały ją zabić. Szkoda, że zrozumiałem wątek dopiero po śmierci osoby, z którą mógłbym na ten temat porozmawiać.
CZYTASZ
Serce z lodu [zawieszone - napisane od nowa w ,,It's just a dream"]
FanficUWAGA! To opowiadanie zostało zawieszone i napisane OD NOWA, jako ,,It's just a dream". Dziękuję za uwagę *.* 17-letnia Amy po śmierci rodziców, wraz z bratem, przeprowadza się do małego miasteczka - Snowtown. Dziewczyna, by uchronić się przed szarą...